1
Zaprawdę wielka i trudna do wybaczenia jest moja niewierność bo nawet nie pamiętam dnia ani godziny kiedy was opuściłem przyjaciele dzieciństwa
naprzód zwracam się kornie do ciebie pióro z drewnianą obsadką pokryte farbą lub chrupkim lakierem
w żydowskim sklepiku – skrzypiące schodki dzwonek u drzwi oszklonych – wybierałem ciebie w kolorze lenistwa i już wkrótce nosiłeś na swym ciele zadumę moich zębów ślady szkolnej zgryzoty
srebrna stalówko wypustko krytycznego rozumu posłanko kojącej wiedzy – że ziemia jest kulista – że proste równoległe w pudełku sklepikarza byłaś jak czekająca na mnie ryba w ławicy innych ryb – dziwiłem się że tyle jest przedmiotów bezpańskich i zupełnie niemych – potem na zawsze moją kładłem cię nabożnie w usta i długo czułem na języku smak szczawiu i księżyca
atramencie wielmożny panie inkauście o świetnych antenatach urodzony wysoko jak niebo wieczoru schnący długo rozważny i cierpliwy bardzo przemienialiśmy ciebie w Morze Sargassowe topiąc w mądrych głębinach bibułę włosy zaklęcia i muchy aby zagłuszyć zapach łagodnego wulkanu apel przepaści
kto was dzisiaj pamięta umiłowani druhowie odeszliście cicho za ostatnią kataraktę czasu kto was wspomina z wdzięcznością w erze szybkich głupiopisów aroganckich przedmiotów bez wdzięku imienia przeszłości
jeżeli o was mówię to chciałbym tak mówić jakbym wieszał ex voto na strzaskanym ołtarzu
2
Światło mego dzieciństwa lampo błogosławiona
w sklepach starzyzny spotykam czasem twoje zhańbione ciało
a byłaś dawniej jasną alegorią
duchem uparcie walczącym z demonami gnozy cała wydana oczom jawna przejrzyście prosta
na dnie zbiornika nafta – eliksir pralasów śliski wąż knota z płomienistą głową smukłe panieńskie szkiełko i srebrna tarcza z blachy jak Selene w pełni
twoje humory księżniczki pięknej i okrutnej
histerie primadonny nie dość oklaskiwanej
oto pogodna aria miodowe światło lata ponad wylotem szkiełka jasny warkocz pogody
i nagle ciemne basy nalot wron i kruków złorzeczenia i klątwy proroctwo zagłady furia kopciu
jak wielki dramaturg znałaś przybój namiętności i bagna melancholii czarne wieże pychy łuny pożarów tęczę rozpętane morze mogłaś bez trudu powołać z nicości krajobrazy zdziczałe miasto powtórzone w wodzie na twoje skinienie zjawiali się posłusznie szalony książę wyspa i balkon w Weronie
oddany byłem tobie świetlista inicjacjo instrumencie poznania pod młotami nocy
a moja druga płaska głowa odbita na suficie patrzyła pełna grozy jak z loży aniołów na teatr świata skłębiony zły okrutny
myślałem wtedy że trzeba przed potopem ocalić rzecz jedną małą ciepłą wierną
tak aby ona trwała dalej a my w niej jak w muszli
3
Nigdy nie wierzyłem w ducha dziejów wydumanego potwora o morderczym spojrzeniu bestię dialektyczną na smyczy oprawców ani w was – czterej jeźdźcy apokalipsy Hunowie postępu cwałujący przez ziemskie i niebieskie stepy niszcząc po drodze wszystko co godne szacunku dawne i bezbronne
trawiłem lata by poznać prostackie tryby historii monotonną procesję i nierówną walkę zbirów na czele ogłupiałych tłumów przeciw garstce prawych i rozumnych
zostało mi niewiele bardzo mało
przedmioty i współczucie
lekkomyślnie opuszczamy ogrody dzieciństwa ogrody rzeczy roniąc w ucieczce manuskrypty lampki oliwne godność pióra taka jest nasza złudna podróż na krawędzi nicości
wybacz moją niewdzięczność pióro z archaiczną stalówką i ty kałamarzu – tyle jeszcze było w tobie dobrych myśli wybacz lampo naftowa – dogasasz we wspomnieniach jak opuszczony obóz
zapłaciłem za zdradę lecz wtedy nie wiedziałem że odchodzicie na zawsze
i że będzie ciemno
|