Pomiar Swillensa

Do końca towarzyszyła mu pracowita, twórcza energia i dyscyplina myśli.

PIOTR KŁOCZOWSKI

„– gaśnie rodzinne miasto i nawet Ca d’Oro
nie świeci już a wszystkie miejsca któreśmy kochali
na nietrwałych lagunach zapadają w morze”
Kołysanka

Do końca rysował w specjalnie kupowanych notesach: widok z okna z poziomu łóżka, szczyty drzew, ukos murku, fasadę San Marco z pamięci…

– gaśnie rodzinne miasto i nawet Ca d’Oro
nie świeci już a wszystkie miejsca któreśmy kochali
na nietrwałych lagunach zapadają w morze

Cienka kreska Poety. Przypomniał ją Jan Lebenstein, a także piękny pomysł Ryszarda Krynickiego, żeby wyrwaną stronę z notatnika podróżnego dać na obwolutę autorskiego wyboru 89 wierszy. „Jest ogromna różnica pomiędzy widzeniem czegoś bez ołówka w ręce a widzeniem podczas rysowania”. Ta obserwacja Paula Valéry’ego ze słynnego eseju o Degasie była mu tak samo bliska jak Czapskiemu. Rysunek to również zasadnicza kwestia filozoficzna: tak jak „Starym Mistrzom” – Czapskiemu, Miłoszowi – bliska mu była pewność, że poza „ja” istnieje trudny, ciemny, lecz rzeczywisty świat. Pewność, że ten fakt, ta więź z widzialnym światem jest punktem wyjścia i wyzwaniem dla artysty. Wystarczy sięgnąć do olśniewającej Delty otwierającej Martwą naturę z wędzidłem czy do Podróży:

żebyś nie tylko oczami ale także dotykiem poznał szorstkość ziemi
i abyś całą skórą zmierzył się ze światem 

Jeszcze w maju. Na stolikach przy łóżku, między lekarstwami, popielniczkami pełnymi popiołu, stosikami teczek, spiętych kartek i karteluszków, notesów i notesików, na piętrzących się książkach widzę ostatnio wydane tłumaczenie Joanny Pollakówny Martwej natury Charlesa Sterlinga. Jakże mu była bliska od lat ta niezwykła medytacja o sztuce malowania przedmiotów nieożywionych, tak pokrewna jego poezji. Jeszcze miał siłę ją kartkować, szukać zakładek…

Był jak u siebie w domu wśród tych „wielkich znawców”: Friedländera, Berensona, Sterlinga. Jak bliski był mu ich smak, jako właściwość prawdziwie uprawianego umysłu – cultura animi, ich „styl zawsze odwołujący się do naszych zdolności widzenia, nieomylny w krótkich, syntetycznych sylwetkach omawianych twórców”. Dany mu był ten sam kunszt: „jakby z soczewek zbudowana / na tle wklęsłego krajobrazu” (Mona Liza, SP25); „palą się kruche świece jej pięknych rąk” (o Madonnie Piera Della Francesca z National Gallery, BO 229); „Petrus Christus portret młodej damy / był coraz bardziej płaski złożył skrzydła do snu” (Babylon, ROM 49; Berlin, dawne muzeum Dahlem).

Do końca ta pracowita, twórcza energia i dyscyplina myśli dla „studium przedmiotu”. Czy był to tajemniczy Altichiero, wyszukane w Berlinie najnowsze studium o tkaninie z Bayeux (to do pracy nad Normanami, teczki pod regałem z Etruskami), karteczka założona na poprawionym przypisie do wspaniałej książki Marii Rzepińskiej o historii koloru, gazetowe wycinki dotyczące najbardziej zagadkowych i zaskakujących spraw.

Uroki erudycji: pamiętam moje wzruszenie, gdy natrafiłem na dawne, z czasów pisania Barbarzyńcy w ogrodzie, podkreślenia i notatki na marginesach wykładów Henri Focillona o Piero Della Francesca z lat trzydziestych, wydanych przez jego uczniów po jego śmierci; pamiętam, jak oderwałem go raz w bibliotece w Paryżu od znalezionego w końcu studium Swillensa (Pieter T.A.), o którym zawsze od niego słyszałem, ale zawsze uważałem, że je sobie wymyślił. Właśnie doszły z Amsterdamu strony 129-161 numeru 7 „Oude Kunst” z 1929 roku, gdzie Swillens opublikował po raz pierwszy swoje pomiary ustalające precyzyjnie widok z okna pracowni Vermeera w Delft, czyli Uliczkę. W tej erudycji Swillensa były ścisłość i poezja, na które Herbert miał słuch absolutny.
Wszystko, czego się tknął, miało wymowę całości jego osoby, która jest właściwa jedynie największym. Za pomiarami Swillensa stoi cały Herbert, jak cały Herbert podprowadza nas do Sassetty w Chantilly; jak cały Herbert stoi za tragicznym Prologiem czy „miastem popiołów” z Przesłania Pana Cogito; za Trenem dedykowanym pamięci matki; „krwawą miazgą sekwoi”; wciągającą jak otchłań, mroczną poezją wierności i nicości Anabazy, Mordercy królów czy Krajobrazu.

Cały Herbert jest za inteligencją serca pozwalającą rozpoznać w „kilku czystych taktach” Tarniny osobę zmarłego przyjaciela. I cały Herbert – za „lekką głową” Prośby czy wobec przypadkowości Rovigo.

I dlatego jego poezja pozostanie jedyna, samotna, nie do powtórzenia i nie do naśladowania.

Był człowiekiem bardzo złożonym, nieraz kroczącym w masce, za trudnym dla samego siebie, głęboko zranionym, wygnanym… Z takiego położenia duchowego powstało „dzieło wielkiej dyscypliny, samowiedzy i ładu, jakby sprzeczne z jego szalonym egzystencjalnym doświadczeniem. Ale tylko prostaczkowie i naiwni moralizatorzy domagają się od artysty przykładnej harmonii życia i dzieła. Nie dowiemy się chyba nigdy, kim był naprawdę”.

Śmierć Poety. Epilog burzy. Ten jedyny nie napisany wiersz w ostatnim tomiku. Pozostajemy sami z trudnym, ciemnym i rzeczywistym światem.

Warszawa, 4 sierpnia 1998

Pierwodruk: „Gazeta – Książki”, 11 sierpnia 1998. Cyt. za: Poznawanie Herberta 2, Wybór i wstęp Andrzej Franaszek, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2000.