„Straciłem wiarę w to, że poezja może naprawić świat. Ale jeszcze pęta się we mnie złudzenie, że właśnie poezja jest próbą narzucenia odrobiny ładu i stwarza możliwość komunikowania się z ludźmi za pomocą zapisanego wzruszenia.”

ROZMOWA HALINY MURZY-STANKIEWICZ (FRAGMENTY)

Przeciwstawiam się zaliczaniu mnie do estetów. Wiem, co znaczy „piekło estetów”, ludzi, którzy sztukę wyodrębniają z reszty życia. Jeżeli mogę coś wyznać, to jestem kimś, kto stara się w swoich utworach stosować logiczną właściwość określoną jako „semantyczna przezroczystość” — jest to termin zapożyczony z estetyki Husserlowskiej. Owa „semantyczna przezroczystość” to właściwość znaku polegająca na tym, że w trakcie używania go uwaga jest skierowana na przedmiot oznaczony, a sam znak nie zatrzymuje na sobie uwagi. Poprzez słowa chcę wyrazić rzeczywistość. Słowa powinny być szybą. Jestem raczej empirykiem, proszę o dobre zrozumienie — to nie jest całkowite dezawuowanie poetów, którzy nie są „semantycznie przezroczyści”. Uważam, że sztuka powinna być „oknem otwartym” na coś, co istnieje, i to istnienie trzeba potwierdzić i opisać. Nigdy nie wygładzam i nie upiększam tego, co napiszę. Zostawiam pewną chropowatość i nieudolność, która jest moją cechą. Odrzuciłem wszelkie ozdobniki, wyszukaną rytmikę, inwersję składniową i eufoniczność wiersza na rzecz dość nagich zdań wyrażających próbę opisania tego, co mnie otacza. Straciłem wiarę w to, że poezja może naprawić świat. Ale jeszcze pęta się we mnie złudzenie, że właśnie poezja jest próbą narzucenia odrobiny ładu i stwarza możliwość komunikowania się z ludźmi za pomocą zapisanego wzruszenia.

Jaką filozofię życia pan wyznaje?

Nie jest to filozofia zbyt oryginalna. Jestem skrajnym eklektykiem. W młodości, w zależności od okresu studiowania, byłem wyznawcą Platona, zwolennikiem Kartezjusza i Pascala itd. Później zacząłem orientować się na postawy ludzkie, na coś, co nazwałbym spotkaniem z człowiekiem.

Uważam się za pisarza „średniego lotu”, ale z niewygasłą młodzieńczą wolą doskonalenia się i dochowania wierności ideałom dość już dzisiaj archaicznym. Spróbuję ująć w punktach to, co stanowi dla mnie jakiś wyznacznik postępowania, ideał, do którego jeszcze nie doszedłem: l. Być otwartym, to znaczy ciekawym świata, zdolnym do zmiany własnych poglądów, jeżeli fakty świadczą na korzyść poglądów innych. Nie ma to nic wspólnego z konformizmem, lecz jest wewnętrzną gościnnością dla każdej innej, ważnej, sprawdzonej życiem racji. 2. Zasada podważalności własnych przekonań. Jest to zasada wewnętrznego dialogu i dialektycznego napięcia między racją głoszoną a racją, która temu zaprzecza. Stąd moja skłonność do form dramatycznych. Wszystko jest dramatem, zawsze trwa walka dwu lub więcej racji. 3. Nie należy dążyć do tego, by wszystko w sobie wyjaśniać. To, co się pisze, powinno być wyrazem naszych wewnętrznych sprzeczności, gdyż człowiek jest mieszaniną spokoju i niepokoju, pewności i wątpliwości. 4. Zasada odwagi — bardzo istotna w życiu i twórczości. Pisanie jest próbą zmierzenia się ze światem, z otoczeniem, a to, że się myśli niezależnie, jest pewnym aktem odwagi. 5. Związana z poprzednią — zasada nieulegania modom i poglądom powszechnie przyjętym. Jest to zasada moralna i „higieniczna”: pływanie pod prąd bardzo wyrabia mięśnie. 6. Wybieranie tego, co do zdobycia jest trudniejsze. 7. Pewna pokora wobec życia i wobec przeróżnych fenomenów świata. Uznanie, że coś jest większe ode mnie — to doskonałe lekarstwo na megalomanię. 8. Zasada cierpliwości: w sztuce, jak i w życiu, zwyciężają tylko cierpliwi. Nie można liczyć na natychmiastowy sukces. Nie lubię przegrywać, ale nauczyłem się — to większa sztuka niż wygrywanie. Zawód artysty można porównać z pracą alchemików. Pracuję nad szkicem, w którym staram się udowodnić, że alchemikom chodziło nie tylko o sam efekt końcowy wyprodukowania złota, ale również ważna, jeśli nie najważniejsza, była kontemplacja, cierpliwe, pełne żarliwości oczekiwanie, dyscyplina duchowa. To w nich samych wytapiało się złoto, odbywała się cudowna transmutacja elementów.

Nie jako prawnik z wykształcenia, jako poeta — o co oskarżałby pan współczesny świat, w czym znalazłby pan jego obronę?

Jest mi obca rola oskarżyciela, zawsze czułem się lepiej w towarzystwie adwokata niż prokuratora. Staram się czuć obrońcą konkretnego człowieka. Światu i naturze można by zarzucić wiele, chociażby to, że umieramy. Przez długie lata szukałem wyjaśnień i stwierdziłem, że przeżycie związane ze śmiercią bliskiego człowieka jest również akceptacją śmierci własnej. Być w stanie walki ze światem, nie w stanie płaczliwego oskarżania, być obrońcą konkretnego indywiduum — to jest sprawą pisarza. Istnieje człowiek, jego klęski i ofiary liczą się — to nie są otręby wychodzące z młyna historii.

Czy pisząc, liczy się pan z odbiorem czytelnika?

Nie interesuje mnie odbiór. Moim obowiązkiem jest zbliżanie się do rzeczywistości, a nie robienie przyjemności moim czytelnikom, których twarzy nie znam. Interesuje mnie przedmiot i sprawy opisu. Z pisaniem jest podobnie jak z listem bez adresata.

W myśl przysłowia: „Nunquam expletur divitiarum satis” (Bogactw nigdy dość), co nowego z pańskich twórczych zamierzeń?

Piszę zbiór szkiców, będą podobne do Barbarzyńcy w ogrodzie. Chciałbym też napisać książkę, która nie podobałaby się moim krytykom, a tym samym wypisałaby mnie z listy estetów, klasyków itp. Pasjonuje mnie życie, walka, przyroda i charakter człowieka, oracja światów z bełkotem oceanów i pomrukiwaniem ziemi. Byłaby więc to książka o żywiołach. Myślą przewodnią tej książki byłoby pokazanie polskiemu czytelnikowi, w jak łagodnym kraju żyje, w kraju jakby nietworzonym przez żywioły, lecz przez demony historii. Wielkie cywilizacje powstawały w zapasach ze światem.

Pierwodruk: „Wiadomości” (Wrocław) 1972, nr 20.