Rozproszone wspomnienia o Herbercie w Izraelu

Pierwszego wieczoru w Izraelu Herbert wyjął z walizki dwie książki: Wojnę żydowską Józefa Flawiusza oraz wybór esejów George’a Orwella.

DAVID WEINFELD

Czytałem kiedyś, nie pamiętam gdzie, że ten, który był w raju albo spotkał niezwykłego człowieka, ma obowiązek opowiedzieć o tym innym ludziom. O raju, mimo dobrej woli, nie mam niestety nic do powiedzenia, ale podzielę się paroma wspomnieniami o niezwykłym człowieku i poecie.

Herbert przyjechał do Izraela w 1991 roku, żeby przyjąć Nagrodę Jerozolimy, jedyną międzynarodową nagrodę izraelską z dziedziny literatury. Przed przyjazdem zadzwonił z Paryża i pytał o różne szczegóły pobytu w Izraelu. Między innymi mówił, że pracuje teraz w odosobnieniu, w lesie i próbuje pisać o różnych postaciach, które nie bardzo lubi – na przykład o Marksie, Freudzie i Heglu. Wspominając Hegla dodał, iż nie rozumie skąd ten dziwny pomysł opisania dziejów ducha i postępu według trójcy: teza – antyteza – synteza.

Potem spotkałem go, razem z moim przyjacielem Jurkiem Stankiewiczem, na lotnisku w Tel Awiwie. Jego pierwsze zdanie brzmiało: „Słuchajcie panowie: ja przyjeżdżam z Czarnobyla”. A drugie: „Czy jest tu gdzieś w pobliżu jakaś kapliczka albo bożnica? Chciałbym wstąpić tam na parę minut”. W tym czasie nadeszła walizka i kapliczka albo bożnica zostały odłożone.

Wzięliśmy go do Jerozolimy, do domu gościnnego magistratu, który nosi trochę górnolotną nazwę „Mishkenot Sha’ananim” co znaczy mniej więcej „Siedziba bezpiecznych”. Bardzo blisko tego domu mieszkał Jehuda Amichaj, jeden z dwóch hebrajskich poetów, których Herbert znał, lubił i cenił. Drugim był Dan Pagis. Herbert poznał Amichaja na festiwalu poezji w Rotterdamie i spotkali się parę razy w Jerozolimie. Szczegóły o ich spotkaniach można teraz przeczytać w nowym i pięknym wydaniu Wierszy zebranych Herberta, których nie przyniosłem, bo do tego potrzebna byłaby specjalna torba.

W Rovigo znajduje się wiersz Do Jehudy Amichaja, gdzie mowa jest o człowieku, co „błądzi po nocy bezsenny”, kończący się słowami:

Zasypiam przy ognisku z pięścią pod głową
gdy noc się dopala psy wyją i po górach chodzą
straże

To jest krajobraz, jaki Herbert widział z werandy „domu bezpiecznych”, który stoi na granicy starej i nowej Jerozolimy. Są tam pagórki, psy wyją, nieraz zapala się tam ogniska i straże patrolują wzgórza, żeby dom był bezpieczny.

Z pierwszego wieczoru Herberta w Izraelu pamiętam jeszcze parę szczegółów. Na przykład to, że wyjął z walizki dwie książki. Pierwszą było dwutomowe i dwujęzyczne wydanie Wojny żydowskiej Józefa Flawiusza, po grecku i po francusku, drugą wybór esejów George’a Orwella (w polskim przekładzie). Orwellowi jest poświęcony w Rovigo wiersz Album Orwella.

Tego wieczoru Herbert dał nam do przeczytania wiersz Wycieczka dinozaurów, nad którym jeszcze pracował. Rozmawialiśmy o literaturze, właściwie o poezji polskiej. Nie pamiętam niestety szczegółów, oprócz jednego: bardzo ciepłych, prawie empatycznych słów o Tadeuszu Peiperze i jego tragicznych, ostatnich latach w Warszawie. Między innymi porównał szaleństwo Peipera z szaleństwem Hamleta. Oba były, zdaniem Herberta, udawane.

Teraz wrócę do pierwszej książki, którą Herbert wyjął z walizki i położył na stoliku obok łóżka – do Wojny żydowskiej Flawiusza. Książka opisuje, jak wiadomo, ostatni etap powstania żydowskiego, zburzenie drugiej świątyni w Jerozolimie i samobójstwo ostatnich powstańców na górze Masada, na Pustyni Judejskiej, nad Morzem Martwym.

Masada bardzo fascynowała Herberta, wspominał ją nieraz i wydaje mi się, że jest to miejsce, które najbardziej chciał odwiedzić w Izraelu . Natomiast święte miejsca w Jerozolimie nie bardzo go interesowały, podobnie jak Muzeum Izraela. Tu dodam, że według mojego i wyłącznie mojego doświadczenia, można podzielić polskich pisarzy na dwie kategorie: na tych, którzy przyjeżdżając do Jerozolimy chcą przede wszystkim odwiedzić święte miejsca, i na tych, którzy jak się ich pyta, co chcieliby zobaczyć w Jerozolimie, odpowiadają prawie błagalnym głosem, „tylko nie miejsca święte”.

Co do Masady to Herbert zdobył ją, ale o tym dowiedziałem się z listu, który dostałem od niego po jego powrocie do Paryża.

Ale w Izraelu i poza nim interesowali Herberta nie tylko starożytni powstańcy. Również nowożytni. Chodzi o Kurdów. Tydzień przed przyjazdem do Izraela ukazał się w „New York Times” list otwarty poety do prezydenta Busha (ojca) w sprawie Kurdów. W telefonicznej rozmowie z Paryża Herbert nalegał, żeby został on opublikowany także w prasie izraelskiej. I list został opublikowany. Później Herbert opowiadał mi o swoich związkach z wygnańcami kurdyjskimi w Paryżu, które zaczęły się od jakiegoś nieporozumienia, a zamieniły w serdeczną przyjaźń. Herbert dodał z półuśmiechem, że Kurdowie są mądrzy bo zrozumieli, że niepodległe państwo to duże kłopoty i dlatego wolą uzyskać autonomię, a nie niepodległość. W każdym razie bardzo mu zależało na zorganizowaniu w Izraelu wieczoru poświęconego sprawie Kurdów i prosił mnie o zapoznanie go z ludźmi ze świata teatru. Przedstawiłem mu Jaakowa Rotblita, bardzo cenionego i znanego piosenkarza i satyryka, byłego prezesa izraelskiego związku autorów i kompozytorów, a zarazem wielbiciela poezji Herberta. W jego domu wisiał w swoim czasie na lodówce wiersz Herberta Przemiany Liwiusza. Byłem obecny podczas ich spotkania, kiedy to Herbert planował wieczór w sprawie Kurdów. Proponował, żeby scena była całkowicie pusta a na ścianie miał być napisany jeden werset biblijny, z księgi Genesis:

Izalim ja stróżem brata mego?

Herbert dodał, że ze swojej strony gotów jest zrobić wszystko, przemawiać, tańczyć i – to podkreślił z uśmiechem – śpiewać arie neapolitańskie. Tyle o sprawie Kurdów i o wieczorze, który się nie odbył.

A teraz wspomnienie zupełnie z innej beczki. Pewnego wieczoru u nas w domu Herbert zauważył, iż jeden z naszych synów, który miał wtedy jedenaście lat, jest trochę nerwowy. Herbert zapytał, dlaczego? Odpowiedzieliśmy, że syn ma nazajutrz egzamin z angielskiego i ma tremę. Słysząc to Herbert podszedł do niego, posadził go obok siebie na sofie, objął ramieniem i zaczął mu wykładać, jak człowiek dorosły lub niedorosły ma się zachowywać wobec egzaminów w życiu. W szkole – powiedział – uczą dużo rzeczy ciekawych i pożytecznych, ale również rzeczy, które można zapomnieć i – tu trzeba uważać – rzeczy głupich. Więcej, niestety, nie pamiętam, tylko to, że to było małe wprowadzenie do stoicyzmu dla początkujących. Syn to też dobrze pamięta.

Na koniec pozwolę sobie opowiedzieć historyjkę, którą opowiedziałem Herbertowi i która mu się podobała, bo wspomniał ją parę razy. Okoliczności były następujące: w pewnej sytuacji towarzyskiej Herbert przedstawił siebie w bardzo niepochlebny sposób. Potem tego żałował. Wtedy opowiedziałem mu historyjkę, jaką usłyszałem kiedyś od starego Żyda. Nie od tego starego Żyda, który jest bohaterem podań ludowych, tylko od realnego człowieka. Bohaterem tej opowieści jest bardzo słynny w swoim czasie rabin Izrael Meir Kahan, znany również jako Chafec Chaim, to znaczy „Łaknący życia”. Urodził się w roku 1838, umarł w roku 1933, działał w Raduniu na Wileńszczyźnie. Z całej Polski przyjeżdżano, żeby go zobaczyć i usłyszeć. Jego pierwszy traktat surowo zabrania plotkarstwa i obmawiania. Pewnego wieczoru rabin wyszedł na spacer poza miastem. W jakimś momencie zatrzymał się obok niego wóz i woźnica go spytał, gdzie mieszka ten słynny rabin Chafec Chaim. Odpowiada mu rabin: po co ci on potrzebny, czego od niego chcesz itd. Na to woźnica: nie pytałem cię po co chcę widzieć rabina, tylko gdzie mieszka. Rabin odpowiada mu jak poprzednio: po co ci on itd. W końcu woźnica denerwuje się i policzkuje rabina. Wtedy rabin kłania mu się i mówi: Ty jesteś moim mistrzem. Dlaczego? – pyta zdziwiony dorożkarz. Bo od ciebie – odpowiada mu rabin – nauczyłem się czegoś bardzo ważnego, że nie wolno człowiekowi plotkować i obmawiać nawet samego siebie. Kiedy skończyłem, Herbert zapytał: dlaczego nie opowiedział mi pan tego pół godziny wcześniej?

Mam nadzieję, że nie plotkowałem za dużo.

Posłowie do: Zbigniew Herbert, David Weinfeld, Listy, opracował Ryszard Krynicki, Wydawnictwo a5, Kraków 2009.