Mój brat Zbyszek

Na fotografii wykonanej latem 1939 r. Zbyś jest uśmiechnięty i niższy wciąż od stojącej obok siostry. Tuż przed nim, przed nami wszystkimi i całym światem, apokalipsa II wojny światowej.

HALINA HERBERT-ŻEBROWSKA

W moich wspomnieniach z dzieciństwa brat Zbyszek był ze mną od zawsze, podobnie jak rodzice i babcia. Byłam półtora roku starsza od niego, przez wiele lat nieco wyższa i silniejsza. W szkole chodziłam o dwie klasy wyżej. W wierszu „Siostra” narzeka na kłopoty ze swoją chłopięcą tożsamością. Był skazany na towarzystwo nieco starszej dziewczynki. Ubierano nas podobnie, więc początkowo nie dostrzegał różnic. Ja natomiast pamiętam jego typowo chłopięce wybryki, jak na przykład jazdę na buforze tramwaju dla urozmaicenia sobie drogi powrotnej ze szkoły.
Bawiliśmy się ze sobą doskonale. Nasze zabawy były najczęściej związane z aktualnymi przeżyciami. Po wizycie w teatrze urządzaliśmy przedstawienie dla domowników. Zwiedzanie galerii obrazów owocowało zapałem do malowania własnych arcydzieł, które wystawialiśmy przypinając je szpilkami do firanek. Po obejrzeniu zawodów sportowych rywalizowaliśmy ze sobą w biegach, skokach czy rzutach.

W domu mieliśmy ten luksus, że opiekowały się nami osoby najbliższe. Babcia była niestrudzoną lektorką bajek i innych książeczek dla dzieci. Mama chodziła z nami na spacery i nadzorowała nasze wyczyny sportowe, jak jazdę na rowerze czy nartach. W święta i Tato włączał się do zabawy z nami. Grywaliśmy z nim w gry towarzyskie, czasem zapraszał na lekturę i czytał pięknie wybrane fragmenty z „Trylogii” czy „Pana Tadeusza”.

Na początku lat 30. ubiegłego wieku dojrzewaliśmy kolejno do nauki w szkołach, które  lubiliśmy. W tym czasie urodził się nasz brat Januszek. Byliśmy mu bardzo radzi. W związku z powiększeniem się rodziny Tato postanowił zbudować letnie siedlisko w uroczych podmiejskich Brzuchowicach, leżących na skraju Roztocza Lwowsko-Tomaszowskiego. Spędzaliśmy tam miesiące wiosenno-letnie w bliskim kontakcie z piękną przyrodą tych okolic. 

Życie wydawało się nam dobre i pogodne. Mieliśmy kochającą rodzinę, przyjazne szkoły, a nasze miejsce na ziemi – Miasto Lwa – było piękne i inspirujące. Historii Lwowa uczono już w trzeciej klasie szkoły powszechnej. Urodzeni kilka lat po I wojnie światowej wiedzieliśmy, że nasz kraj odzyskał niedawno niepodległość, a społeczeństwo polskie naszego miasta musiało walczyć zbrojnie o przynależność do odradzającej się Ojczyzny. Odwiedzaliśmy często mauzoleum Obrońców Lwowa na Cmentarzu Łyczakowskim, a napis na pomniku „Mortui sunt ut liberi vivamus” zapadł nam głęboko w serce.

We Lwowie lat 30. atmosfera była pogodna i wesoła, a życie kulturalne naszego miasta bogate i urozmaicone. Wystawy, koncerty, liczne kina i wspaniały teatr stwarzały możliwość godnych rozrywek również dla dzieci i młodzieży. Korzystaliśmy z tego z zapałem.

Na fotografii wykonanej latem 1939 r. Zbyś jest uśmiechnięty i niższy wciąż od stojącej obok siostry. Przed nim jeszcze cztery lata nauki w szkole średniej. Niestety również tuż przed nim, przed nami wszystkimi i całym światem, apokalipsa II wojny światowej.

W czasie wojny nasza rodzina trzymała się razem, a zły los doświadczał nas boleśnie. Na początku wojny odeszła na zawsze nasza droga babcia, a w roku 1943 niespodziewanie Januszek. Lekkomyślna wyprawa Zbysia na narty w pewien zimowy wieczór 1941 r. zakończyła się wypadkiem. Ortopedyczne leczenie brata, realizowane etapami, trwało około 2 lat i nie przywróciło mu pełnej sprawności. W tym czasie mimo wszystko wyrósł, nareszcie stał się poważniejszym młodzieńcem, który pilnie przygotowywał się do matury w ramach tajnych kompletów. Maturę zdał na początku 1944 r.

Późną wiosną tegoż roku do Lwowa zbliżała się ponownie Armia Czerwona. Istniała obawa, że znów staniemy się obywatelami ZSRR, gdyż zwycięski Stalin nie odda naszego miasta. W tej sytuacji rodzice zdecydowali o wyjeździe do Krakowa, gdzie doczekaliśmy po kilku miesiącach końca wojny.

Po wojnie w Krakowie w miarę szybko zaczęło się rozwijać normalne życie. Otwarto wyższe uczelnie i już w marcu 1945 r. rozpoczął się pierwszy po pięcioletniej przerwie rok akademicki. Zostaliśmy studentami, Zbyś Akademii Handlowej, a rok później również prawa na Uniwersytecie Jagiellońskim. Trudy żakowskiego życia i powojenną biedę znosiliśmy z humorem, odreagowując grozę minionych lat. Zbyś w tym już czasie pisał wiersze, choć się z tym nie zdradzał. Widoczna była natomiast jego fascynacja poezją. Utwory ulubionych poetów, polskich i obcych, znał na pamięć i recytował je przy stosownych okazjach. Być może w ten sposób uczył się od mistrzów trudnej sztuki zaklinania słów w wiersze.

W 1947 r. po otrzymaniu dyplomu Akademii Handlowej Zbyś wrócił do domu w Sopocie, tu bowiem osiedlili się po wojnie nasi rodzice. Z dalszej nauki nie zrezygnował, kontynuując rozpoczęte studia prawnicze i filozoficzne na Uniwersytecie w Toruniu. Jakiś czas potem i ja wróciłam do domu z dyplomem lekarza w kieszeni. Miło wspominam te kilka lat spędzonych z rodzicami i bratem przed ostatecznym usamodzielnieniem się. Zaczęliśmy pracować. Zbyś miał początkowo zajęcie zgodne z nabytymi w Akademii Handlowej kwalifikacjami. Niebawem przekonał się, że jego powołanie jest inne. Zaczął pisać i publikować w czasopismach małe utwory prozą lub wierszem i recenzje z wydarzeń kulturalnych. Chodził na zebrania gdańskiego oddziału Związku Literatów Polskich. Został członkiem-kandydatem tego związku i kierownikiem związkowego biura.

Te skromne początki działalności w środowisku literackim zbiegły się niebawem w czasie z tzw. okresem stalinowskim w życiu społecznym i politycznym naszego kraju. Czas ten nie sprzyjał wolnej twórczości artystycznej i literackiej. Mój brat postanowił pozostać niezależnym. Zrezygnował z kandydowania na członka ZLP i przeniósł się do Warszawy, między innymi z zamiarem ukończenia studiów filozoficznych na Uniwersytecie Warszawskim.

Za swoją niezależność płacił wysoką cenę. W Warszawie nie miał domu. Mieszkał z przyjacielem w pokoju sublokatorskim, biedował, przyjmując tylko mało absorbujące, więc i nisko płatne, prace zarobkowe. Cały wysiłek i wolny czas rezerwował na samokształcenie i realizację planów twórczych.

Tak się złożyło, że w tym czasie ja i mój mąż Tadeusz, też lekarz, przenieśliśmy się do bliskiego Warszawy Otwocka, do centrum leczenia chorób płuc. Byliśmy zatem znowu blisko. Mój dom był dla brata swoistym zapleczem. Przyjeżdżał, gdy miał kłopoty, potrzeby czy niedomagał, lub odwrotnie – w celach towarzyskich ze swoimi przyjaciółmi.

Po październiku 1956 r. nastąpiła tzw. Odwilż, zmiana w stosunkach politycznych i społecznych w naszym kraju. Niezaangażowana twórczość artystyczna znowu mogła być akceptowana. Mój brat miał przygotowane i kolejno wydał dwa tomiki wierszy oraz utwory dramatyczne dla potrzeb radia (jeden z nich zostało nagrodzone na konkursie zorganizowanym przez Polskie Radio). Publikacje te zostały bardzo dobrze przyjęte przez krytyków. Najbardziej cieszył się z przydzielonego mu mieszkania oraz stypendium ZLP na wyjazd do Paryża.

Od tego czasu często i na długo wyjeżdżał z kraju. Korespondencja rodzinna z lat 1957 – 1997 zachowała się i została opracowana. Wydaje się, że mówi więcej o relacjach rodzinnych niż jakakolwiek wypowiedź wspomnieniowa i jest przyczynkiem do biografii Poety.