Zbigniew Herbert – serdeczny przyjaciel mojego męża

W dniu naszego ślubu Zbyszek z wdziękiem bawił i obtańcowywał młode uczestniczki wesela, a późnym wieczorem towarzyszył nam w drodze na dworzec kolejowy i na pożegnanie udzielił kilku dobrych rad.

JADWIGA RUZIEWICZ

Zbigniew Herbert i Zdzisław Ruziewicz poznali się w roku szkolnym 1937/38, kiedy po ukończeniu sześcioklasowej szkoły powszechnej zostali przyjęci do pierwszej klasy VIII Państwowego Liceum i Gimnazjum im. Króla Kazimierza Wielkiego we Lwowie. Mieściło się ono przy ul. Dwernickiego 17. Było to dobre gimnazjum ogólnokształcące, o wysokim poziomie nauczania, mogące się pochwalić wieloma wybitnymi nauczycielami.

Obaj młodzieńcy, liczący wówczas po 12 lat, trafili do tej samej klasy 1 a i ta wspólna ławka szkolna zapoczątkowała ich wzajemną sympatię, która przekształciła się stopniowo w wielką, dozgonną przyjaźń.

W roku szkolnym 1938/39, czyli w ostatnim normalnym i spokojnym roku szkolnym w ich życiu, ukończyli drugą klasę gimnazjalną. Obaj byli zdolni i uczyli się dobrze. Obaj dużo czytali, a Zbyszek już w tym czasie dał się poznać jako wyróżniający się uczeń na lekcjach języka polskiego i często był chwalony przez nauczyciela za wypracowania.

W dniu 1 września 1939 r., wraz z wybuchem drugiej wojny światowej ich spokojne, szczęśliwe lata skończyły się bezpowrotnie. Na skutek układu Ribbentrop-Mołotow Lwów został zajęty przez Armię Czerwoną już 22 września 1939 r. i wraz z południowo-wschodnimi terenami Polski wkrótce został wcielony do Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej.

To spowodowało radykalne zmiany nie tylko sytuacji politycznej, ale również warunków codziennego bytowania mieszkańców Lwowa. Brakowało żywności, opału i wielu artykułów przemysłowych. Zaczęły się aresztowania, rewizje, zajmowanie mieszkań i różne szykany przy wydawaniu paszportów. Wielu ludzi zostało bez środków do życia.

Ale władza radziecka dba o oświatę, więc w niedługim czasie zostają uruchomione szkoły. Zorganizowano je na wzór radziecki i zamiast szkoły powszechnej, gimnazjum i liceum wprowadzono dziesięcioletnie szkoły podstawowe i średnie. VIII Państwowe Liceum i Gimnazjum im. Króla Kazimierza Wielkiego otrzymało nazwę Serednia Szkoła No 14 i obaj młodzieńcy zostali zapisani do 7 klasy.

Obaj przeżyli ciężko tragedię utraty niepodległości państwa polskiego i wkroczenie wrogich wojsk do ukochanego Lwowa. Z ciężkim sercem rozpoczynali nowy rok szkolny. Wprawdzie gmach szkolny ten sam i nawet część nauczycieli ta sama, ale są też nowi, Polacy z innych miast i wkrótce pojawiają się nauczyciele Rosjanie i Ukraińcy. Polski Dyrektor jeszcze przez krótki czas sprawuje swą funkcję, ale niebawem zostaje zastąpiony przez przysłaną przez nowe władze oświatowe Rosjankę. Ze ścian klas poznikały krzyże i biały orzeł w koronie, a miejsce ich zajęły portrety wodzów rewolucji i innych dostojników ZSRR.

I jeszcze jedna zmiana: na terenach okupowanych przez ZSRR wprowadzono czas moskiewski. Wobec tego zegarki trzeba było przesunąć o 2 godziny do przodu i nauka zaczynała się o godzinie 6 naszego czasu, co odpowiadało moskiewskiej 8. Było to, zwłaszcza w okresie zimowym, nieprzyjemne.

W ciągu dwu lat trwania szkoły radzieckiej nauka odbywała się w języku polskim, ale program obejmował naukę języka rosyjskiego i ukraińskiego w wymiarze godzin znacznie większym niż języka polskiego. W 7 klasie wprowadzono też naukę konstytucji ZSRR i USRR.

W tym czasie wzajemna sympatia pomiędzy Zbigniewem a Zdzisławem pogłębia się i obaj mają coraz więcej wspólnych zainteresowań i tematów do omówienia.

pierwszym roku okupacji sowieckiej pewnego dnia w klasie spłonął portret Ł. Berii, wiszący na bocznej ścianie. Okazało się, że sprawcą podpalenia był Zbyszek. Niewątpliwie była to forma protestu przeciw zaistniałej rzeczywistości i groziła bardzo przykrymi konsekwencjami. Na szczęście dla winowajcy Pani Dyrektor okazała się osobą wyrozumiałą i skończyło się na naganie w jej gabinecie. Tłumaczyła Zbyszkowi surowym tonem, że za takie wykroczenie może zostać wysłany razem z rodziną na białe niedźwiedzie, ale sprawę zatuszowała. Można przypuszczać, że na tę decyzję miał wpływ fakt, iż Zbyszek był pilnym i spokojnym uczniem i zdobył sobie sympatię Pani Dyrektor.

W roku szkolnym 1940/41 wprowadzono w szkołach lwowskich koedukację. Do szkoły przy ul. Dwernickiego 17 przydzielono część uczennic z żeńskiego gimnazjum ss. urszulanek, a na ich miejsce przeszła część uczniów z ul. Dwernickiego, między innymi Zbyszek. W ten sposób na rok przyjaciele zostali rozdzieleni, ale wtedy byli już tak zaprzyjaźnieni, że codziennie spotykali się popołudniami.

Ponieważ mieszkali niedaleko, zdarzało się, że zajęci rozmową odprowadzali się nawzajem po kilka razy, zanim zdecydowali się rozstać.

Jakie były przyczyny szczerej i serdecznej przyjaźni, która połączyła Zbigniewa ze Zdzisławem? Zapewne podobne warunki, w jakich się wychowywali. Obaj pochodzili z rodzin inteligenckich, w których rodzice a zwłaszcza ojcowie dużo uwagi poświęcali kształceniu dzieci i rozwijaniu ich zainteresowań literaturą, historią i kulturą. Wpajano w nich uczucia patriotyczne, uczono cenić uczciwość, prawdomówność, odpowiedzialność i wierność zasadom moralnym. Sądzę, że to mądre i staranne wychowanie domowe oraz atmosfera dobrego gimnazjum im. Króla Kazimierza Wielkiego ukształtowały kręgosłup moralny Zbigniewa Herberta i dały podstawy do wyrobienia sobie smaku , o którym wiele lat później napisał tak znamiennie w wierszu Potęga smaku.

Lata okupacji sowieckiej były dla Zbigniewa Herberta okrutną lekcją historii, która na trwale zapisała się w jego pamięci i ustaliła jego stosunek do systemu sowieckiego. Do różnych trudności i szykan, którymi uprzykrzano życie Polakom, od lutego 1940 r. dołączyło się wywożenie Polaków w głąb ZSRR, głównie do Kazachstanu. Wywożono rodziny wojskowych, policjantów, wyższych urzędników państwowych, a także uciekinierów z zachodniej części Polski. Widok odkrytych ciężarówek, które wiozły na dworzec kolejowy ludzi skazanych na przesiedlenie, był przerażający.

W czerwcu 1941 r. rozpoczął się nowy rozdział wojennej tragedii. Właśnie Zbyszek i Zdzisław ukończyli VIII klasę, gdy w kilka dni potem, tj. 22 czerwca Niemcy zaatakowali Związek Radziecki. Przez Lwów przetoczył się front i w dniu 30 czerwca miasto zostało zajęte przez armię niemiecką. Wkrótce pojawiło się gestapo i oddziały SS i podjęły działania wyniszczania inteligencji polskiej.

Pierwszymi ofiarami tej akcji było 25 profesorów i docentów wyższych uczelni lwowskich, którzy zostali rozstrzelani o świcie 4 lipca, niektórzy wraz z członkami rodzin. W tydzień później 11 lipca aresztowano jeszcze dwu profesorów Akademii Handlu Zagranicznego, w tym ojca Zdzisława – prof. Stanisława Ruziewicza. Nigdy nie udało się dowiedzieć, kiedy i gdzie zostali oni zgładzeni. Tragedia ta wstrząsnęła nie tylko rodzinami zamordowanych, ale wszystkimi Polakami, do których wieść o niej dotarła. Niewątpliwie tragedia, którą przeżył Zdzisław spowodowała, że przyjaźń między nim i Zbigniewem jeszcze bardziej się umocniła.

W okresie okupacji niemieckiej Zbigniew i Zdzisław, chcąc uniknąć wielu zagrożeń podjęli pracę w Instytucie Badań nad Tyfusem Plamistym, zwanym popularnie Instytutem prof. Rudolfa Weigla – jako karmiciele wszy. Praca ta dawała Ausweis, który skutecznie chronił posiadacza przed wywiezieniem na roboty do Niemiec i aresztowaniem w przypadku zatrzymania w często urządzanych przez Niemców łapankach ulicznych. Była to dla nich równocześnie dodatkowa okazja do spotkań, na które mieli teraz mniej czasu, ponieważ Zdzisław zmuszony był podjąć stałą pracę zarobkową od listopada 1941 r. Zbigniew zaś przez jakiś czas był zatrudniony jako sprzedawca w sklepie z wyrobami metalowymi i z wrodzonym wdziękiem zachęcał klientów do zakupu np. różnych gwoździ i śrub.

W tym czasie obaj kontynuowali naukę, korzystając z tajnego nauczania, które zostało zorganizowane przez przedwojennych pedagogów. Była to jedyna możliwość kształcenia młodzieży w wieku gimnazjalnym, ponieważ Niemcy zamknęli szkoły średnie ogólnokształcące. Nauczanie odbywało się w małych grupach (4-6) uczniów, którzy gromadzili się wieczorami w mieszkaniu jednego z nich. Zbigniew i Zdzich po latach z wdzięcznością wspominali swoich nauczycieli, którzy nie szczędząc czasu i sił, kształcili ich w latach 1942-1943 i dzięki którym mogli zdać maturę w styczniu 1944 r.

Ich egzamin maturalny odbył się w mieszkaniu pp. Herbertów i obejmował pracę pisemną z języka polskiego i matematyki, i egzamin ustny z propedeutyki filozofii, języka niemieckiego i chemii. Komisja egzaminacyjna wystawiła im zaświadczenia o zdaniu egzaminu dojrzałości, które po zakończeniu wojny były uznawane i umożliwiły podjęcie studiów wyższych.

Po zdaniu matury Zbyszek rozpoczął studia na tajnych kursach uniwersyteckich – na polonistyce. Na tajne wykłady uczęszczał jednak krótko, gdyż dalsze wydarzenia wojenne spowodowały zmianę jego sytuacji.

Na początku 1944 r. front wschodni przybliżał się dość szybko do naszych terenów wschodnich i jasnym było, że Armia Czerwona w niedługim czasie dotrze znów do Lwowa. Wtedy Ojciec Zbigniewa, chcąc uniknąć ponownego zetknięcia się z władzą radziecką, postanowił wraz z rodziną wyjechać do Krakowa.

Zbyszek opuścił Lwów razem z rodziną w dniu 26 III 1944 r., a już 29 III 44 r. pisze długi list do Zdzisława, w którym opisuje perypetie i niewygody podróży i wyraża żal z powodu rozstania się z przyjacielem. Od wyjazdu Zbigniewa ze Lwowa do momentu, gdy rozdzielił ich front korespondencja między przyjaciółmi była bardzo ożywiona. Z okresu od końca marca do 9 lipca zachowało się 18 listów i kartek napisanych przez Zbyszka do Zdzisława. Mimo oddalenia kontynuowali zwyczaj dzielenia się swoimi przeżyciami i myślami.

Listy Zbyszka odzwierciedlają różne kłopoty całej rodziny, związane z trudnościami zaadaptowania się w nowych warunkach, a także tęsknotę za Lwowem i przyjacielem. Niektóre z nich są bardzo poetyckie, jak ten z 1 kwietnia 1944 r., który prawie w całości przytoczę:

Siedzę oto sobie w wygodnym i przyzwoitym saloniku i rozmyślam o smutnym losie wygnanych i wydziedziczonych. Jestem przytem potężnie najedzony i subtelnie melancholijny (nucę bez przerwy, co rozstraja nerwy wszystkim naokoło, popularne lwowskie piosenki np. Ten drogi Lwów). Dzisiaj jest niedziela. Byłem w Kościele Mariackim na mszy (ołtarz zrolowany, bardzo przykre wrażenie, tak że przez całą „służbę bożą” kląłem wszystkich Szwabów z Frankem na czele). Potem widziałem zmianę warty przed Wawelem (z orkiestrą i karabinami maszynowymi). W tym miejscu chciał mię trafić, wyrażając się po lwowsku, szlag. Poszedłem wobec tego na Skałkę i rozmawiałem sobie dobrą godzinkę z Wyspiańskim; mówił coś o sile narodu, że wytrwamy, że historia się powtarza i zdawało mi się, że szumiała nade mną Nike z „Wyzwolenia”, a może to był stary wiąz, rosnący na podwórzu Kościoła. Dalej szedłem szukać głosu złotego rogu – nad Wisłę. Pętałem się po bulwarach, właziłem na statki i patrzyłem się, patrzyłem (śliczna rzeka, jak Boga kocham, nasza rzeka, polska). W końcu wróciłem do domu (nie swego), zjadłem obiad i na odmianę zacząłem myśleć o Lwowie i o Tobie stary druhu. Myśli moje płynęły szeroką, rozśpiewaną, wielką Wisłą – tylko, że ta Wisła wpadała do Pettwi…
Kończę gwałtownie, bo Mama jedzie.
Ucałowania rączek dla Mamusi. Pisz!
Twój Zbyszek

I może Zbigniew wspomniał po wielu latach ten spacer nad Wisłą, gdy w wierszu Prolog napisał: Rów w którym płynie mętna rzeka / nazywam Wisłą. Ciężko wyznać: / na taką miłość nas skazali / taką przebodli nas ojczyzną.

Wiosną 1944 r. Zbigniew Herbert ma 19 lat. Zdaje sobie sprawę ze swoich zdolności i możliwości, jest towarzyski, interesuje się płcią nadobną i mimo trudnych warunków, w których żyje, niekiedy opanowuje go wspaniała młodzieńcza radość życia. Daje temu wyraz w jednym z listów z kwietnia 1944 r.

Przyjacielu szaleję! Dzieje się to z następujących przyczyn: a/ ponieważ jest wiosna, b/ ponieważ jestem młody, c/ ponieważ nie możemy szaleć obaj, d/ ponieważ pewnej nocy przez otwarte okno wpadła prosto w moje łóżko wiosenna noc. Stałem się wściekłym narkomanem życia. Piszę to, abyś uwierzył w życie. Uwierzył, że jest coś genialnie wspaniałego za tą ciemną zasłoną, która naszą najbliższą przyszłość otacza. Ja zwąchałem to i wyciągam do Ciebie rękę. Pójdziemy tam razem. Śmiało z fantazją – w sam środek! Schylać tylko teraz musimy głowy. Mam nadzieję, że kule będą jak dotychczas przechodzić 5 cm nad nami. Przeczekać burzę! Niedługo tęcze! Już dziś kiedy wracam wieczorem do domu zachwycony i zdziwiony tym co niedawno przeżyłem i kiedy tak dążę sam nie z wiatrem, lecz z Tobą pod rękę, słyszę jak gwiazdy grają nad nami 3-cią symfonię Beethovena – Eroica!

Następne listy z kwietnia i maja nie są już tak entuzjastyczne. Dowiadujemy się z nich, że pp. Herbertowie mają trudności w uzyskaniu mieszkania w Proszowicach, że Zbyszek nie ma pracy i pieniędzy oraz że zaczyna się uczyć. Kłopoty finansowe psują mu humor i aby temu zaradzić, snuje plany wymiany handlowej między Lwowem i Krakowem.

Cała korespondencja z tego okresu była wysyłana „przez okazję” z mieszkania na ul. Starowiślnej 11. Od 6 czerwca na listach pojawił się nowy adres. Zbyszek zamieszkał przy ul. Śląskiej 9a, u swej krewnej p. E. Herbertowej. W tym czasie Zbyszek uczy się, czyta, zwiedza okolice Krakowa i grywa w brydża.

W połowie czerwca 1944 r. do Krakowa docierają niepokojące wieści ze Lwowa. Zbliża się front i młodzi mężczyźni są wcielani do wojska lub wywożeni na roboty. Wobec tego Zbigniew wysyła w ciągu dwóch dni 3 kartki pocztowe, w których zaprasza Zdzisława w imieniu swoim i swojej rodziny do natychmiastowego przyjazdu do Krakowa. Ofiarowuje mu miejsce u siebie i pomoc w urządzeniu się w Krakowie lub w Proszowicach. Tam bowiem mają się wkrótce przenieść pp. Herbertowie, gdyż Ojciec Zbigniewa dostał pracę w tamtejszym banku.

W tydzień później mimo zapewnień Zdzisława, że on lawiruje szczęśliwie między grożącymi mu niebezpieczeństwami, Zbyszek nalega ponownie na wyjazd przyjaciela ze Lwowa, argumentując: Nie wiesz jak dręczy mnie obawa o Ciebie.

Ostatnia kartka z 1944 r. ma datę 9 lipca i jest pisana z Proszowic, dokąd pp. Herbertowie przeprowadzili się przed dwoma tygodniami. Miasteczko jest wg. Zbigniewa nudne i brudne i on nie może się doń przyzwyczaić. Po trzech dniach pobytu urywa się do Krakowa, aby nacieszyć się urokami wielkiego miasta i zachwycić estradowym przedstawieniem Halki. Następnego dnia trzeba wracać i takie wrażenia z powrotu przekazał: 

Obskurny dworzec, brudny wagon, ciężka codzienność i natrętny wiersz, co kołuje, kłębi się w głowie w rytm kół:
Pola. Kwadraty. Zakola sine, bezkształty brył
Oddechy prędkie, gwiazdy strwożone i drzewa w tył
Filmy zielone i uporczywy w oddali wzrost
Ramię unosi ciężkim westchnieniem. Most.

 Ta kartka zdążyła dojść do Zdzisława prawie w ostatniej chwili, gdyż wojska radzieckie były już bardzo blisko. Około 15 lipca zaczęły się walki o Lwów, zakończone wkroczeniem Armii Czerwonej do miasta 22 lipca 1944 r. Korespondencja przyjaciół została przerwana na cały rok. Wprawdzie Kraków został oswobodzony 19 stycznia 1945 r., ale nawiązanie kontaktu przez długi czas było niemożliwe.

List Zbigniewa z 27 lipca 1945 r. jest pierwszym listem do przyjaciela po zakończeniu wojny. Jest to odpowiedź na list Zdzisława i Zbyszek wyraża przede wszystkim radość z nawiązania kontaktu i z wiadomości, iż Zdzisław zdecydował się wyjechać razem z Matką ze Lwowa. Zaprasza teraz ich oboje serdecznie do siebie do Krakowa, oferuje pomoc w znalezieniu pokoju i zainstalowaniu się. Przekazuje cenną dla Zdzicha informację, że Uniwersytet Jagielloński już działa i Zdzisław może się zaraz zapisać na studia, a wtedy będzie miał szansę na uzyskanie stypendium (500 zł) i obiadów w stołówce studenckiej. Wyraża też nadzieję, że może uda się Zdzichowi dostać jakąś pracę lub korepetycje.

W tym liście Zbigniew opisuje również koleje swego losu w ostatnich miesiącach. Ofensywę na Kraków przeżył razem z rodziną w Proszowicach. Tam spaliła się kamienica, w której mieszkali, na szczęście wyszli z tego bez szwanku, ale stracili w pożarze wszystkie rzeczy. Zostali w tragicznej sytuacji: bez mieszkania, bez środków do życia, bez pracy. Wkrótce przenieśli się do Krakowa i dopiero w marcu pan Herbert dostał pracę, Zbyszek zapisał się na Akademię Handlową i powoli warunki zaczęły się poprawiać.

Zbyszek w tym czasie studiuje, uczy się i jak pisze, zrywa na razie z literaturą. Trochę się bawi, flirtuje, jest lubiany, chwalony, obdarzany często komplementami, ale to go denerwuje. Nie chce być oceniany tylko na podstawie powierzchowności i sposobu bycia. Żali się, że tak naprawdę nikt go nie rozumie i z nikim nie może pogadać o sprawach, które go gnębią. Wie, że zrozumieć go potrafi tylko stary przyjaciel Zdzisław i dlatego z utęsknieniem czeka na jego przyjazd.

W maju 1945 r. pp. Herbertowie przenoszą się do Sopotu, a Zbyszek z siostrą zostają w Krakowie i nadal studiują. W czerwcu Zbyszek zdaje pierwszy egzamin z wynikiem bardzo dobrym, ale jak pisze: Zaczynam być specem w pewnych dziedzinach ekonomiczno-handlowych. Intelektualnie jednak jałowieję. W lipcu zdaje dalsze egzaminy i zostaje przyjęty na drugi rok studiów.

List kończy powtórzeniem zaproszenia: Najdroższy staruszku krótko i węzłowato. Zabieraj Mamę i wal do mnie. Damy sobie jakoś radę. Muszę Cię przygotować na pewien okres bidy, lecz cóż to w porównaniu z słoneczną przyszłością, która nas czeka. Jestem jej tak pewny, jak Ciebie.

To zaproszenie było dla Zdzisława prawdziwą deską ratunku; był to jedyny punkt zaczepienia, na który mógł liczyć po opuszczeniu Lwowa.

Zdzisław z Matką przyjeżdżają do Krakowa 7 listopada 1945 r. uniwersyteckim transportem ewakuacyjnym i zostają oboje przyjęci przez Zbyszka i jego siostrę do mieszkania przy ul. Śląskiej 9a. Był to dowód prawdziwej, wręcz przysłowiowej, przyjaźni. Zbigniew podzielił się z przyjacielem nie orzeszkiem, ale mieszkaniem, nie bacząc na niewygody i kłopoty, jakie z tego wynikały. Zdzisław z Matką korzystali z wdzięcznością z tej przyjacielskiej przysługi przez 9 miesięcy, a nawet gdy w lipcu 1946 r. Zdzisław wyjechał do Wrocławia szukać mieszkania, zostawił Matkę w Krakowie jeszcze na 2 miesiące pod opieką Zbyszka i jego siostry.

W roku akademickim 1945/46 Zbyszek studiuje w dalszym ciągu na Akademii Handlowej i zapisuje się na Wydział Prawa na Uniwersytecie Jagiellońskim, a Zdzich zaraz po przyjeździe zgłasza się tam na studia chemiczne. Są teraz razem i wiodą pracowity, ale dość niefrasobliwy żywot studenta. Uczą się pilnie, zdają egzaminy, trochę się bawią i choć ich warunki materialne są bardzo skromne, cieszą się z tego, że wojna się skończyła, że ją obaj przeżyli i wierzą, że świat stoi przed nimi otworem. Nadal mają sobie wiele do opowiedzenia i wiele tematów do przedyskutowania.

Na jednej z zabaw studenckich z fantazją włażą na stół i zgodnym chórem śpiewają popularną wówczas wśród lwowiaków piosenkę: Jedna bomba atomowa a wrócimy znów do Lwowa. Po tym występie, uprzedzeni przez życzliwego kolegę, opuszczają szybko salę balową bocznym wyjściem, dzięki czemu unikają nieprzewidzianych przykrości.

W lipcu 1946 r. Zdzisław korzystając z życzliwej propozycji prof. Włodzimierza Trzebiatowskiego podjęcia pracy na Wydziale Chemicznym Uniwersytetu i Politechniki we Wrocławiu decyduje się rozwiązać swoje problemy mieszkaniowe i finansowe, przenosząc się do Wrocławia. Wyjeżdża z Krakowa sam i po dłuższych perypetiach związanych ze zdobyciem mieszkania, przywozi we wrześniu Matkę i osiedla się we Wrocławiu na stałe.

Przyjaciele są znowu osobno i na nowo nawiązują kontakt korespondencyjny. Obaj są bardzo zajęci, więc w korespondencji zdarzają się dłuższe przerwy.

Zbyszek spędza w Krakowie rok akademicki 1946/47, uczy się intensywnie i nadal studiuje równocześnie w Akademii Handlowej i na prawie, wskutek czego w sesji miewa do zdania 13 egzaminów. Dzięki pilności i zdolności Zbigniew uzyskuje w 1947 r. dyplom magistra ekonomii. Ale studiowanie ekonomii i prawa nie daje mu należytej satysfakcji i nie zaspokaja jego potrzeb duchowych. W liście z lutego 1947 r. zwierza się przyjacielowi: Życie układa mi się w deseń mieszczański: wykłady, biblioteka, nauka, dom. I byłoby nieciekawe gdyby nie przedmiot przeżywający (tj. ja), moje dreszcze metafizyczne, mój niepokój o zmierzchu i moja fikcja rzeczywistości… Studia zajmują mi więcej czasu, niż serca. Najlepiej czuję się, gdy rano jestem handlowcem, po południu na seminarium cywilnym bronię X w sporze o alimenty, a wieczorem czytam powiedzmy Platona i oglądam album mistrzów włoskich.

I taki szeroki wachlarz zainteresowań zarówno literaturą, jak i filozofią, sztuką i kulturą cechował Zbigniewa przez całe życie.

W tym samym liście martwi się o Zdzicha, który uskarża się na przepracowanie i kłopoty finansowe i radzi mu: Dbaj o siebie, staraj się codziennie znaleźć parę chwil na coś dla ducha. Musisz coś czytać, inaczej tracisz wszelkie oparcie intelektualne we wszechświecie.

Latem 1947 r. Ojciec Zbigniewa zostaje zwolniony z pracy, w związku z odsunięciem przez władze PRL Eugeniusza Kwiatkowskiego, z którym współpracował przy odbudowie Gdańska. Zbigniew jest tą sytuacją bardzo zmartwiony i pragnie możliwie szybko stanąć na własnych nogach i pomóc rodzicom. Dzięki uzyskaniu stopnia magistra ekonomii podejmuje 1 III 1948 r. pracę w Narodowym Banku Polskim w Gdyni. Ale praca ta zupełnie mu nie odpowiada i ogromnie go męczy. W liście z 26 III 1948 r. pisze do Zdzicha: Strasznie to nudne i głupie. W pierwszym tygodniu chciałem się powiesić, ale postanowiłem się nie dać (w myśl naszej umowy). Dużo czytałem, rozpocząłem regularne studia malarskie. I dalej: Sądzę jednak, że dam sobie spokój z mizerną karierą ekonomiczno-handlową i zacznę być sobą. Co sądzisz o tym staruszku?… Nie gniewaj się Zdzisławku, pisz dużo i często. Jesteś mi potrzebny.

W tym czasie Zbigniew mieszka w Sopocie i zaczyna udzielać się w kole literackim. Bierze udział w dyskusji na temat Dwu teatrów Szaniawskiego i widocznie zwrócił na siebie uwagę, gdyż dostaje propozycję pracy w radiu i w redakcji „Dziennika Bałtyckiego”. Ale nie ma czasu na podjęcie dodatkowych zajęć, gdyż kontynuuje studia prawnicze – teraz w Toruniu. Dzieli swój czas między pracę, studia, filozofię, twórczość literacką i malarstwo. Jest bardzo zmęczony i tęskni do spotkania z przyjacielem. Chciałby się zobaczyć ze Zdzisławem tym bardziej, że on od pewnego czasu informuje Zbyszka o poważnym zainteresowaniu się moją osobą, a więc sprawa powinna być przedyskutowana. A gdy w kwietniu Zdzisław przekazuje mu wiadomość o naszych zaręczynach, Zbigniew używając pluralis majestaticus pisze: Zastrzegamy sobie prawo do interwencji w wypadku, gdyby związek Naszego Przyjaciela wydał się nam niepożądany… Poza tym sądzę, że dość się nazbierało spraw do obgadania. Trzeba się koniecznie spotkać.

Spotkania jednak nie udało się zrealizować, aż do grudnia. Zbigniew pracował w banku około pół roku i we wrześniu pisze, że ma nową pracę i jest tak bardzo zajęty, że dopóki jej nie zorganizuje, nie może się wyrwać nawet na dwa dni.

W grudniu ma również ogromne trudności z przyjazdem do Wrocławia na nasz ślub, ale przekonany przez Zdzicha, że jego obecność w tak ważnej chwili jest konieczna, pokonuje przeszkody i przyjeżdża do nas w przeddzień ślubu.

Wtedy zobaczyłam Zbyszka po raz pierwszy. Zjawił się przede mną przystojny, szczupły szatyn, o bystrym, inteligentnym spojrzeniu i miłym uśmiechu. Miał ujmujący wdzięk osobisty, było w nim dużo młodzieńczej radości, był elokwentny i miał dobre maniery. Dzięki łatwości nawiązywania kontaktu szybko się u nas zadomowił i zdobył sympatię nie tylko moją, ale także mojej rodziny. Wkrótce po przyjeździe Zbyszek włączył się w przygotowania przedślubne i pamiętam, jak z humorem nosili razem ze Zdzichem pożyczone z sąsiedztwa stoły i krzesła na ucztę weselną.

W dniu naszego ślubu Zbyszek z wdziękiem bawił i obtańcowywał młode uczestniczki wesela, a późnym wieczorem towarzyszył nam w drodze na dworzec kolejowy, pomógł znaleźć miejsce w pociągu i na pożegnanie udzielił kilku dobrych rad.

Z tego pierwszego spotkania ze Zbigniewem Herbertem zostało mi bardzo miłe wspomnienie. Od razu zaprzyjaźniliśmy się i czułam, że zostałam zaakceptowana. Odniosłam jednak wrażenie, że ten bardzo sympatyczny, dowcipny, młody człowiek w głębi duszy kryje wiele poważnych myśli i nie traktuje lekko życia, jak również wielu istotnych spraw.

Po rozstaniu na dworcu kolejowym przyjaciele nadal utrzymują stały kontakt korespondencyjny i informują się nawzajem o swoich planach i poczynaniach. Prócz tego od czasu do czasu udaje się im spotkać i spędzić razem parę dni.

W 1949 r. Zbyszek kontynuuje studia prawnicze na uniwersytecie w Toruniu i latem tego roku uzyskuje dyplom magistra praw.

Z działalności literackiej informuje Zdzicha o wysłaniu na konkurs ogłoszony przez Radio Francuskie trzech krótkich esejów o Cézannie, Debussym i Balzacu, które zdobyły wyróżnienie. Odniósł więc sukces, ale jest bardzo zapracowany, a jego sytuacja materialna niewesoła, raczej bardzo skromna.

Latem tego roku przyjaciele spędzili razem 3 dni w Sopocie u pp. Herbertów. Zdzisław przebywał wtedy na urlopie nad morzem i został przez Zbyszka i jego rodziców zaproszony. Mieli więc okazję obgadać wiele spraw i podyskutować na różne tematy. Zwiedzali port w Gdyni, Hel i katedrę w Oliwie i jak wynika z kartki przysłanej mi przez Zdzicha, do której dopisał się Zbigniew, byli tym spotkaniem bardzo uradowani.

Jesienią 1949 r. przyszedł na świat nasz pierworodny syn Tadeusz i Zbigniew jest tym wydarzeniem bardzo przejęty. Zostaje na naszą prośbę ojcem chrzestnym Tadeusza i wprawdzie nie mógł trzymać go osobiście do chrztu, ale funkcję swą traktuje poważnie. Interesuje się rozwojem chrześniaka, prosi o przysyłanie zdjęć i gdy Tadeusz ma rok, pisze do niego list – naturalnie licząc na przeczytanie go przez Ojca – Zdzisława. A gdy Tadzik skończył 3 latka, otrzymał serdeczny i pouczający list z życzeniami imieninowymi, w którym Zbyszek napisał: Więc gdy Ci życzę, abyś był dobry, to chyba wiesz co to znaczy. Widzę nawet, że chcesz mi podpowiedzieć, to znaczy Wuju – żeby wszystkich kochać i żeby nikomu nie robić krzywdy i przykrości, ani muszce, ani braciszkowi, ani Mamie. No, właśnie to.

A kiedy powiem: chciałbym, abyś był odważny, to znaczy, że nie tylko nie możesz bać się przechodzić przez ciemny pokój, ale jeśli wylejesz rosół na serwetę i Ojciec zapyta, kto to zrobił, żebyś powiedział: to ja, choćby za to groził ciężki placek po łapach.

Tak więc Zbyszek ujawnił jeszcze jeden talent: umiejętność przemawiania do małych dzieci.

Naturalnym biegiem rzeczy dalsze kontakty pisemne z chrześniakiem stały się coraz rzadsze, ale Zbyszek nie zapominał o nim w ważnych momentach życiowych Tadeusza. Gratulacje z okazji zdania matury w 1967 r. przysłał mu z Londynu, gdzie brał udział w Festiwalu Poetów, na kolorowej kartce z podobizną pary królewskiej wraz z żartobliwym tekstem: Przyjm serdeczne gratulacje z powodu zdania matury od Królowej Elżbiety, Księcia Filipa i ode mnie. Bardzo się cieszę i gorąco Cię ściskam.

W 1950 r. Zbigniew studiuje filozofię w Toruniu i tam poznaje prof. Henryka Elzenberga, którym jest zachwycony i który ma na Zbyszka duży wpływ. Równocześnie pracuje w Muzeum Pomorskim, przygotowuje zbiorek wierszy, który chciałby opublikować oraz snuje dalsze plany literackie. Między innymi, jak pisze: mam zamiar napisać jeszcze raz męczący mnie od trzech lat dramat o Sokratesie.

W marcu 1950 r. informuje: Ze Związku Literatów wystąpię w tym roku ze względów światopoglądowych.

W okresie Świąt Wielkanocnych Zbigniew wpadł do nas na dwa dni i wtedy zobaczył swego chrześniaka, z którego był bardzo dumny. Wtedy czytał nam sporo swoich wierszy, które 6 lat później ukazały się w pierwszym tomie jego poezji, wydanym przez Czytelnika pt. Struna światła.

Latem 1950 r. Zbigniew choruje i przebywa w szpitalu w Gdyni na badaniach. W liście z sierpnia pisze: Dużo pracowałem. Kierowałem sekretariatem Gdańskiego Związku Literatów, co kosztowało mnie dużo zdrowia. W efekcie, jak to zwykłe bywa, dużo wrogów. Bardzo chciałbym się z Tobą zobaczyć. Jest tyle rzeczy, których papier nie udźwignie, a którymi chciałbym się podzielić.

W listopadzie 1950 r. Zbigniew donosi z Torunia, że nadal studiuje filozofię. Myślę jednak skończyć już z cygańskim życiem i pięknoduchostwem i zabrać się do pracy. Martwi się brakiem wieści od Zdzicha, przeprasza, że sam też długo nie pisał i zapewnia: Ale chyba wiesz, że Ty i Twoi najbliżsi są dla mnie kimś bardzo potrzebnym do życia, do smutnego kawalerskiego życia.

Na początku stycznia 1951 r. Zdzisław uzyskuje stopień magistra. Zbigniew przesyła mu serdeczne gratulacje i przyjeżdża z tej okazji w połowie lutego na parę dni do Wrocławia. Choć żyje mu się ciężko, jest jak zwykle uśmiechnięty i pełen uroku. Czyta nam nowe wiersze i obaj przyjaciele wiodą długie nocne rodaków rozmowy.

W niedługim czasie po wyjeździe z Wrocławia Zbyszek w liście wysłanym z Torunia dał wyraz pewnej rezygnacji i zwątpienia: Przesyłam Ci parę wierszy, które nawet miały szanse ukazać się jako arkusz poetycki – gdyby nie wydawcy. Bóg z nimi. Teraz przygotowuję już trzeci z kolei cykl wierszy, tom opowiadań wojennych, sztukę. Chciałbym to koniecznie skończyć do jesieni, przepisać. Rozesłać przyjaciołom, zamknąć w szufladzie i zacząć coś robić jako nauczyciel, buchalter, prawnik. Byłby to koniec młodości, jej szałów i nadziei.

Cenię Twój zmysł poetycki, proszę o parę uwag – byle szczerych.

W odpowiedzi na uwagi Zdzisława o przysłanych mu wierszach Zbyszek napisał wzruszający list: Toruń, 6 V 51 r. Mój Kochany Stary Przyjacielu! Twój dobry kochany list, O Mój Niezawodny, przybył do mnie jak odpowiedź na wołanie. A więc jesteś Przyjacielu. To bardzo pomaga żyć… Co tu gadać i owijać w bawełnę. Twoja ocena moich płodów głęboko mnie wzruszyła. Rozumiem dobrze, że te niezasłużone superlatywy to jest taki zabieg pedagogiczny, który Adler streszcza w formule „Mut machen”. I naprawdę dodałeś mi wiele sił i odwagi. Cenię Twoje uwagi nie tylko dlatego, że wierzę w twój instynkt poetycki, ale także dlatego, że wszystko co robię odnoszę do głównej sprawy życia – sprawy miłości, w których przyjaźń ma jedno z pierwszych miejsc.
W tym liście informował: Teraz pośpiesznie wykańczam parę opowiadań, które będę starał się sprzedać. Obliczam, że jeśli ktoś na to w ogóle popatrzy

– da mi paręset złotych w kilku ratach – za 3 lata pracy. Zawiadomił również, że ma zamiar przenieść się do Warszawy i w związku z tym ma dużo kłopotów finansowo-mieszkaniowo-administracyjnych. Wobec tego planowane spotkanie w maju trzeba odłożyć do lata.

W lipcu okazało się, że spotkanie trzeba znowu przesunąć, gdyż Zbigniew siedzi jeszcze w Toruniu i jest zajęty studiami. A może uda się w sierpniu? Ale niestety nie udało się.

Okazja spotkania nadarzy się dopiero w lutym 1952 r. Wtedy Zdzisław został delegowany do Warszawy na miesięczny staż naukowy w Zakładzie Fizyki Doświadczalnej UW. Zbigniew mieszkał wówczas w Brwinowie pod Warszawą, dokąd został siłą wyeksmitowany z Warszawy, ponieważ nie mógł zameldować się w stolicy, gdyż tam nie pracował, a pracy nie mógł dostać, ponieważ nie był zameldowany . Były to szykany zastosowane wobec niepokornego poety, który nie godził się na współpracę z reżimowymi instytucjami i nie chciał podporządkować się nakazom socrealizmu. W efekcie Zbigniew mieszkał w Brwinowie w pokoju, który był przybudówką do stodoły, ale mimo szykan i ogromnych trudności finansowych nie poddał się i nie zmienił swojej postawy wobec reżimu.

W ciągu lutego Zbigniew i Zdzisław spotykają się w soboty i niedziele, jak pisze do mnie mąż: dyskutujemy o estetyce i sztuce pisarskiej, a obecność Zbyszka i rozmowy z nim niesłychanie nasycają mnie intelektualnie.

W styczniu 1952 r. przyszedł na świat nasz drugi syn i na cześć przyjaciela Ojca dostaje imię Zbigniew. Powiększenie rodziny zostało przyjęte przez Zbyszka z aplauzem i gratulacjami.

W grudniu tegoż roku, na wiadomość o śmierci mojego Ojca Zbyszek napisał list, w którym kondolencje zastąpił wierszem Do czerni, będącym poetyckim obrazem śmierci. List zawierał postscriptum: Mieszkam Warszawa 9, Wiejska 17. Żyję z pióra. Nie daję się. Nie mam perspektyw, ale za to sen spokojny. Tadziowi powiedz, że myślę o nim często.

A więc skończyła się półtoraroczna niedola mieszkania w Brwinowie, ale Zbyszek nadal walczy z przeciwnościami.

Na wiosnę 1953 r. Zbyszek przebywał w Krakowie, gdzie miał szanse zostać sekretarzem redakcji „Tygodnika Powszechnego”, z którym współpracował od 1950 r. I właśnie wtedy, na skutek odmowy wydrukowania pochwalnego nekrologu po śmierci Stalina, dotychczasowy zespół redakcyjny zostaje usunięty, a redagowanie „Tygodnika” władze przekazały w ręce prorządowej organizacji PAX. Zbyszek został więc znowu bez pracy i bez możliwości publikowania. Wrócił do Warszawy i, jak pisze, 6 maja nadal szuka pracy, a w dodatku choruje: Kto wie czy jeszcze do szpitala nie pójdę. Bardzo bym chciał, ale to nie łatwo. W sprawach ducha mnóstwo rzeczy do osobistego przedyskutowania.

Lato spędził Zbigniew w Sopocie, a w pierwszych dniach września przyjechał do nas do Wrocławia. Jak zwykle jest przez nas witany serdecznie, z wielką radością i wnosi w nasze życie miłe urozmaicenie oraz przekazuje nam niewesołe wieści ze świata literatury. Przy tym opowiada o swoich kłopotach i trudnościach, ale bez użalania się nad sobą. Czuje się wyraźnie, że świadomie wybrał postawę nonkonformisty i jest zdecydowany przy niej trwać.

W liście, w którym dziękował za gościnę napisał: Było mi u Was bardzo dobrze, tak dobrze jak tylko może być skołatanemu pielgrzymowi w kręgu rodzinnego ciepła. Widocznie w życiu codziennym mu tego ciepła brakowało.

W lutym 1954 r. Zbyszek napisał, że pracuje w Torfprojekcie jako starszy asystent w pracowni ekonomicznej i żalił się: Przez osiem godzin tonę w nudzie i czasem w czarnej rozpaczy. Niewielki skrawek dnia, jaki zostaje potem obracam na czytanie i wodzenie piórem po papierze wierszy do grobu chimerom. Równocześnie przysłał plik wierszy, który nazwał lirycznym urobkiem z lat 1950-52. Część tych wierszy czytał Zdzichowi w czasie pobytu u nas we wrześniu 1953 r.

W ciągu lat 1954 i 1955 wymiana listów jest nieczęsta. Zbyszek mieszka nadal w Warszawie, dużo pracuje i o sobie pisze lakonicznie: U mnie bojowo i z wolą mocy przetrwania do lepszych czasów.
Dopiero w roku 1956 sytuacja Zbigniewa poprawia się. W liście z 29 III 56 informuje: Ja na fali odwilży zostałem zaliczony do „młodych poetów”. Ideologicznie bez zmian (antystalinista, sceptyk). Epokę zamętu staram się przeżyć z dojrzałym spokojem. W tym roku wyjdzie (prawdopodobnie) mój tomik wierszy. Trochę drukuję (Twórczość). Piszę wiersze i prozę (opowiadania, które z niecenzuralnych staną się z łaski Nikity cenzuralne). Napisałem dramat, ale teatry boją się go. Jak z tego widzisz samotność i dziwactwa. W biurze już nie pracuję, natomiast ciągnę na grzbiecie jakieś niewolnicze recenzje, tłumaczenia, studia o Goethem. W sumie roboty dużo, radości mało.

Rzeczywiście w tym roku Czytelnik wydał pierwszy tom wierszy Zbigniewa Struna światła i otrzymaliśmy go z dedykacją dla Zdzisława i Tadeusza.

W roku 1957 Zbigniew pracował przez jakiś czas jako dyrektor administracyjny Związku Kompozytorów Polskich, ale jak pisze 22 II 57 r. Zwalniam się z tej pracy, bo nudna i nie dają mieszkania. Właściwie powinienem być zadowolony z życia. Wypłynąłem jak to się mówi. Drugi tom ukaże się za parę miesięcy, wyjadę w tym roku prawdopodobnie za granicę. Drukują mnie, a nawet tłumaczą. Przytyłem i jem codziennie obiad. No tak, ale to wszystko nie to i nie ma nawet nikogo, na kogo można by złożyć winę.

Jesienią tego roku Zbyszek dostał w końcu samodzielny pokój w Warszawie przy ul. Świerczewskiego 95/99, na VI piętrze. Uradowany informuje o tym Zdzisława i wtedy dopiero wyznaje: Ostatni rok gnieździłem się w nieprawdopodobnie nędznej dziurze, co mi do reszty popsuło nerwy.

We wrześniu 1957 r. przesyła Zdzichowi drugi tom swoich wierszy Hermes, pies i gwiazda opatrzony dedykacją:

Zdzisławowi Ruziewiczowi
Staremu Druhowi
którego noszę
tyle już lat
w środku serca
Zbigniew

Przyznano mu już stypendium artystyczne i planuje wyjazd do Francji i Anglii na około 2 miesiące. Przed wyjazdem pragnie się zobaczyć z przyjacielem i przyjeżdża do nas 7 listopada.
W 1958 r. Zbyszek wyjechał po raz pierwszy na Zachód, podróżował po Francji, Anglii i Włoszech i wrócił do kraju wiosną 1960 r. W czasie pobytu we Francji napisał sztukę Rekonstrukcja poety. Po powrocie zaczął pisać tom szkiców z podróży po Włoszech i Francji i nazwie go Barbarzyńca w ogrodzie.

W latach sześćdziesiątych Zbigniew Herbert był już znanym poetą, wydawanym nie tylko w kraju, ale tłumaczonym i wydawanym za granicą. Zdobył sławę międzynarodową i w ciągu następnych lat otrzymał wiele nagród, dzięki którym mógł przebywać przez dłuższy czas poza granicami kraju.

W 1965 r. przyznano Zbigniewowi austriacką nagrodę im. Nikolausa Lenaua za wybitne osiągnięcia w dziedzinie literatury europejskiej. Spędza wtedy za granicą okres od 1965 do 1971 r., częściowo podróżując po Francji, RFN i Grecji, częściowo mieszkając dłużej w Paryżu, a potem w Berlinie. W tym okresie zawarł związek małżeński z Katarzyną Dzieduszycką.

W 1969 r. wyjechał na dwa lata do Kalifornii, gdzie jako visiting professor wykładał literaturę europejską na uniwersytecie w Los Angeles.

Pod koniec 1971 r. wrócił razem z żoną do kraju i przebywał w Polsce do 1975 r. W tym czasie przyznano Mu nagrodę im. Herdera, którą odebrał w Wiedniu 3 maja 1973 r.

Wiosną 1975 r. Zbyszek wyjechał ponownie za granicę i przebywał dłuższy czas w Austrii, Francji – gdzie długo chorował, a następnie w Berlinie. Wrócił do kraju w 1981 r. i włączył się do ruchu związanego z działalnością NSZZ Solidarność.

W 1986 r. znowu wyjechał do Francji i zamieszkał w Paryżu, podróżował także po Włoszech i jakiś czas spędził w Berlinie.

Wrócił do kraju w 1992 r. – już na stałe. Wcześniej, wiosną 1991 r., był jakiś czas w Polsce i wtedy przyjechał do Wrocławia, aby podpisać umowę z Wydawnictwem Dolnośląskim na wydawanie swoich książek. W 1992 r. powrócił już w kiepskim stanie zdrowia i przez ostatnie lata dużo chorował, ale prawie do ostatnich swoich dni, w miarę sił pracował i zdołał przygotować do druku jeszcze dwie książki.

Przez cały okres od 1960 r. kontakt pisemny między przyjaciółmi był utrzymywany. Naturalnie zdarzały się dłuższe przerwy, ale każdego roku Zbyszek przysyłał Zdzichowi parę listów lub kilka kartek z podróży – jak zawsze serdecznych i zawierających opis ważnych wydarzeń i wrażeń. W 1984 r., gdy obaj zbliżali się do sześćdziesiątej rocznicy urodzin, Zbigniew napisał: To, że większość życia spędziłem w przyjaźni z Tobą jest podarunkiem losu. I za to przyjmij proszę dziękczynienie. Krótko i po męsku. A gdy Zbyszek był chory i nie mógł sam pisać, wyręczała go parokrotnie żona.

W marcu 1991 r. Zbigniew był u nas ostatni raz. Był w niezłej formie, ale przytył i poruszał się znacznie wolniej niż dawniej. Natomiast imponował nam jak zwykle umysłowością, erudycją i znakomitą pamięcią oraz dowcipem. Z okazji przyjazdu Zbigniewa zaprosiliśmy dwu naszych bliskich znajomych: prof. Krzysztofa Pigonia i prof. Zbigniewa Damma, znanego Herbertowi jeszcze ze Lwowa. Spędziliśmy razem bardzo miły wieczór, słuchając interesujących opowiadań Zbyszka o jego wrażeniach z pobytu zagranicą.

W następnych latach Zdzisław odwiedzał Zbyszka parę razy, będąc w Warszawie i bardzo martwił się jego chorobą i złym stanem zdrowia.

Tymczasem, niespodziewanym zrządzeniem losu, Zdzisław zmarł nagle 22 grudnia 1997 r. Jego schorowany przyjaciel przeżył Go o ponad pół roku, a miesiąc przed śmiercią przysłał mi swoją książkę 89 wierszy z dedykacją, pisaną drżącą ręką:

Kochanym
Jadzi
i Zdzisławowi Ruziewiczom
poświęca
stary
wierny
przyjaciel
Zbigniew
Boże CIAŁO 11 VI 1998

– tak jakby nie chciał pogodzić się z myślą o stracie przyjaciela. 

Pierwodruk: Upór i trwanie. Wspomnienia o Zbigniewie Herbercie, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2000.