HANS MAGNUS ENZENSBERGER 

 

Zbyt stary żeby nosić broń i walczyć jak inni –

wyznaczono mi z łaski poślednią rolę kronikarza
zapisuję – nie wiadomo dla kogo – dzieje oblężenia

mam być dokładny lecz nie wiem kiedy zaczął się najazd
przed dwustu laty w grudniu wrześniu może wczoraj o świcie
wszyscy chorują tutaj na zanik poczucia czasu

 pozostało nam tylko miejsce przywiązanie do miejsca
jeszcze dzierżymy ruiny świątyń widma ogrodów i domów
jeśli stracimy ruiny nie pozostanie nic

 piszę tak jak potrafię w rytmie nieskończonych tygodni
poniedziałek: magazyny puste jednostką obiegową stał się szczur
wtorek: burmistrz zamordowany przez niewiadomych sprawców
środa: rozmowy o zawieszeniu broni nieprzyjaciel internował posłów
nie znamy ich miejsca pobytu to znaczy miejsca kaźni
czwartek: po burzliwym zebraniu odrzucono większością głosów
wniosek kupców korzennych o bezwarunkowej kapitulacji
piątek: początek dżumy sobota: popełnił samobójstwo
N. N. niezłomny obrońca niedziela: nie ma wody odparliśmy
szturm przy bramie wschodniej zwanej Bramą Przymierza

 wiem monotonne to wszystko nikogo nie zdoła poruszyć
unikam komentarzy emocje trzymam w karbach piszę o faktach
podobno tylko one cenione są na obcych rynkach
ale z niejaką dumą pragnę donieść światu
że wyhodowaliśmy dzięki wojnie nową odmianę dzieci
nasze dzieci nie lubią bajek bawią się w zabijanie
na jawie i we śnie marzą o zupie chlebie i kości
zupełnie jak psy i koty

 wieczorem lubię wędrować po rubieżach Miasta
wzdłuż granic naszej niepewnej wolności
patrzę z góry na mrowie wojsk ich światła
słucham hałasu bębnów barbarzyńskich wrzasków
doprawdy niepojęte że Miasto jeszcze się broni

 oblężenie trwa długo wrogowie muszą się zmieniać
nic ich nie łączy poza pragnieniem naszej zagłady
Goci Tatarzy Szwedzi hufce Cesarza pułki Przemienienia Pańskiego
kto ich policzy
kolory sztandarów zmieniają się jak las na horyzoncie
od delikatnej ptasiej żółci na wiosnę przez zieleń czerwień do zimowej czerni

 tedy wieczorem uwolniony od faktów mogę pomyśleć
o sprawach dawnych dalekich na przykład o naszych
sprzymierzeńcach za morzem wiem współczują szczerze
ślą mąkę worki otuchy tłuszcz i dobre rady
nie wiedzą nawet że nas zdradzili ich ojcowie
nasi byli alianci z czasów drugiej Apokalipsy
synowie są bez winy zasługują na wdzięczność więc jesteśmy wdzięczni
nie przeżyli długiego jak wieczność oblężenia
ci których dotknęło nieszczęście są zawsze samotni
obrońcy Dalajlamy Kurdowie afgańscy górale

 teraz kiedy piszę te słowa zwolennicy ugody
zdobyli pewną przewagę nad stronnictwem niezłomnych
zwykłe wahanie nastrojów losy jeszcze się ważą

 cmentarze rosną maleje liczba obrońców
ale obrona trwa i będzie trwała do końca

 i jeśli Miasto padnie a ocaleje jeden
on będzie niósł Miasto w sobie po drogach wygnania
on będzie Miasto

 patrzymy w twarz głodu twarz ognia twarz śmierci
najgorszą ze wszystkich – twarz zdrady

 i tylko sny nasze nie zostały upokorzone

1982

Anachronizm nie cieszy się dobrą sławą w nowoczesności. Tego, kto mu hołduje, nazywa się „niewspółczesnym”, „wstecznym”, „vieux jeu”. Należy to do retoryki każdej awangardy, obojętnie, czy chce ona wybić się w świecie sztuki, czy polityki. Sam sobie winien, kto nie chce współuczestniczyć.

Zbigniew Herbert był w tym rozumieniu poetą anachronicznym. Nie dość, że zachowywał zawsze dystans wobec ducha czasu: od początku potrzebował więcej powietrza, niż mogła mu ofiarować naga teraźniejszość. Chciał się wydostać z jej klatki. Dzięki temu żywotnemu poczuciu stał się wirtuozem niewspółczesności. Otworzyło mu ono dostęp do przestrzeni i czasów, o jakich żaden podręcznik nie miał pojęcia.
Jego wyprawy, ucieczki z ciasnoty, nie należały do klasycznego wzoru emigracji. Co prawda pozornie czuł się wszędzie u siebie w domu, we Francji i Włoszech, w Grecji, Niemczech, Holandii czy w USA, zawsze jednak wracał do Polski, mimo że absolutnie nie było mu po drodze z reżimem. Herbert nie pasował do żadnego Związku Literatów; pewnie w ogóle nie podobało mu się gnieździć się w jakimś systemie, jakiejś ideologii albo instytucji. Jego Pan Cogito nie miał ochoty przyłączać się do wieców, demonstracji, strajków czy konspiracji. Żeby mógł napisać Raport z oblężonego Miasta, koniecznym zdawał mu się być pewien dystans. Służyły mu do tego podróże do antyku, średniowiecza i Złotego Wieku Niderlandów. Sam wybierał sobie swoich współczesnych. Czy był to nieżyjący pan od przyrody lub któryś z zapomnianych malarzy, jak Torrentius, czy byli to Tukidydes, Marek Aureliusz lub Charlotte Corday, chętniej rozmawiał i spierał się z nimi, niż z Bierutem albo Gomułką. Ta stoicka postawa przenika całe jego dzieło, i to ona mu pozwoliła, z ironią i uporem stawić czoło bezczelnym wymogom jego współczesności.

Przełożył z niemieckiego Ryszard Krynicki