Kim jest Pan Cogito? Człowiekiem na wskroś współczesnym, który za sobą ma wojny i zmiany ustrojów, wokół siebie – paradoksy codziennego życia, przed sobą – nadzieje i niepokoje przyszłości. Wyróżnia go to, że próbuje myśleć…

STANISŁAW BARAŃCZAK

Pan Cogito – piąty tom wierszy Zbigniewa Herberta – oczekiwany był przez licznych czytelników od dawna i z pewnością stanie się jednym z ważniejszych wydarzeń literackich ostatnich lat. Ale chyba nie tylko dlatego, że autor to jeden z najpoczytniejszych i najpopularniejszych, i w kraju i za granicą, poetów współczesnych. Już w okresie, kiedy poszczególne utwory, mające się później złożyć na tom, publikowała prasa literacka, dały się słyszeć głosy stwierdzające wyraźny przełom w twórczości Herberta. Nareszcie (powiadali niektórzy): nareszcie autor wierszy o Panu Cogito porzuca swoje ulubione obszary tematyczne, mitologię i historię, i wkracza „na całego” we współczesną codzienność. Pogląd ten ma pewne pozory racji, w istocie jednak jest uproszczeniem. Herbert zawsze był poetą współczesności; mówiąc o Apollinie i Marsjaszu, Jonaszu i wielorybie, Hamlecie i Fortynbrasie, rozważał te odwieczne wątki przy pomocy sposobu myślenia właściwego człowiekowi współczesnemu. I mówił o nich współczesnym językiem. Przypomnijmy jeden z najświetniejszych przykładów: sławny wiersz U wrót doliny (z tomu Hermes, pies i gwiazda), w którym Sąd Ostateczny przypomina dzięki pewnym realiom selekcję w obozie koncentracyjnym i w dodatku opisany jest beznamiętnym, stereotypowym językiem współczesnego telewizyjnego sprawozdawcy. Efekt wstrząsający: eschatologiczna sceneria biblijna, jakkolwiek objawia tu całe swoje nieprzeczuwane okrucieństwo, okazuje się jednak niewinną bajeczką wobec tego, co zdołał przeżyć – i na co zdołał się uodpornić – człowiek w wieku dwudziestym. Odwołując się do świata mitów, Herbert odwoływał się do odwiecznych wartości moralnych, niezmiennych rozróżnień dobra i zła, jakie przechowała ludzka kultura; ale konfrontując mit ze współczesnością, przepuszczając mityczne wątki przez filtr dwudziestowiecznej świadomości, wskazywał jednocześnie, jak trudnym zadaniem jest wcielenie tych wartości w życie po wszystkich doświadczeniach, zwątpieniach i rozczarowaniach naszego stulecia.

W tej sytuacji Pan Cogito jest istotnie krokiem naprzód, ale jednocześnie i kontynuacją dotychczasowej drogi poetyckiej Herberta. Kontynuacja polega na pozostaniu przy moralistyce, na wytrwałym przypominaniu o istnieniu nienaruszalnych etycznych wartości, utrwalonych w tradycji humanistycznej. Krok naprzód polega na tym, że owa świadomość człowieka współczesnego, przez której pryzmat widział Herbert mit, kulturę, historię, ucieleśniła się tym razem w postaci bardziej niż dotąd konkretnego bohatera – bohatera, który kilkakrotnie wypowiada się tu „od siebie”, w pierwszej osobie, ale jeszcze częściej jest widziany i opisywany niejako z boku, w osobie trzeciej. Wprowadza to do wierszy Herberta zwiększony ładunek epickiej obiektywizacji; sympatyzując z bohaterem, autor jednak nie w pełni się z nim utożsamia, rezerwuje sobie prawo do pewnego dystansu. A ów dystans umożliwia szczególnie udatne zastosowanie wobec bohatera ironii – owej herbertowskiej ironii, w której zawiera się tyleż krytycyzmu, ile zrozumienia i solidarności.

Kim jest Pan Cogito? Jest właśnie człowiekiem na wskroś współczesnym, który za sobą ma wojny i zmiany ustrojów, wokół siebie – paradoksy codziennego życia, przed sobą – nadzieje i niepokoje przyszłości. Jest intelektualistą, ale nie wyodrębnia się z tłumu i nie pragnie nad nim górować; jego poczucie jednostkowej odrębności walczy o lepsze z potrzebą odnalezienia się wśród innych ludzi. Do lektur Pana Cogito należą proroctwa Izajasza i pisma filozofów, ale również codzienna gazeta. Znajduje się on w kręgu oddziaływania tysięcy lat europejskiej kultury, ale jest też pod naciskiem najnowszych mód i snobizmów o motylim żywocie. Nie jest o wiele mądrzejszy czy bardziej pewny swoich racji od rzeszy swych współczesnych i współziomków. Wyróżnia go to, że próbuje myśleć, że borykając się z niepewnością i zwątpieniem stara się mimo wszystko ocalić w sobie zdolność do niezależnego myślenia. I stąd jego imię. Herbert w pewnym sensie odwraca słowa Kartezjusza; nie tylko „myślę, więc jestem”, ale również: skoro chcę istnieć naprawdę – muszę myśleć.

O czym zaś myśli Pan Cogito? W gruncie rzeczy o sprawach dość podstawowych: o swoim istnieniu w świecie i o konsekwencjach, jakie z tego faktu wynikają. Podstawowym problemem i źródłem niepokojów jest dla bohatera kwestia jego własnej tożsamości. Kim jestem i dlaczego jestem właśnie taki? Kiedy kończy się okres dzieciństwa, w którym człowieka określają proste i zrozumiałe zależności, choćby zależność od rodziców (por. piękne wiersze Rozmyślania o ojcu i Matka), jednostka, rzucona w nieprzyjazny świat, musi uświadomić sobie swą odrębność i samotność. Dziecięca zdolność do utożsamienia się z kimkolwiek i czymkolwiek (Siostra, Poczucie tożsamości), niejako do wejścia w obręb innego człowieka czy przedmiotu – w wieku dojrzałym bezpowrotnie zanika. Człowiek musi odtąd zdawać sobie sprawę z istnienia nieprzekraczalnych granic między „ja” i „nie-ja”. Granice te mogą się otworzyć „tylko na moment”: kiedy zdarzy nam się wkroczyć w tajemnicę śmierci (Pan Cogito obserwuje zmarłego przyjaciela) lub miłości:

przygląda się śpiącej głowie
obcej a pełnej czułości

jeszcze raz
stwierdza ze zdumieniem
że istnieje ktoś poza nim
nieprzenikniony
jak kamień

o granicach
które otwierają się
tylko na moment
potem morze wyrzuca
na skalisty brzeg
(Alienacje Pana Cogito, PC 29)

„Otworzyć granice” czyjejś jednostkowej odrębności może również sztuka. Ale jaka sztuka? Pan Cogito nie bez kozery ma wątpliwości, gdy obserwuje sztukę współczesną z jej „estetyką hałasu”, krzyku, który:

wyraża prawdę uczuć
z rezerwatów przyrody

szuka utraconego raju
w nowych dżunglach porządku

modli się o śmierć gwałtowną
i ta mu zostanie przyznana
(Pan Cogito a pop, PC 50)

– albo gdy widzi, jak sztuka, zamiast przełamywać ludzką samotność i obcość – „namawia do podpalania” (Pan Cogito a poeta w pewnym wieku). Ale również i sztuka dawnych wieków nie przynosi rozwiązania i ukojenia. W najbardziej wzniosłych mitach ludzkości człowiek współczesny odnajduje niepokojące znaczenia: w wizji Pana Cogito nawet Prometeusz – piszący na starość pamiętniki, w których „próbuje […] wyjaśnić miejsce bohatera w systemie konieczności” – ma na ścianie „dziękczynny list tyrana Kaukazu, któremu dzięki wynalazkowi Prometeusza udało się spalić zbuntowane miasto”; zaś Tezeusz, heroiczny zabójca Minotaura, okazuje się mordercą wynajętym przez króla Minosa dla zgładzenia jego niedorozwiniętego potomka. Sztuka i mit okazują się tylko lakierem, nieudolnie maskującym prawdziwe oblicze człowieka, określane bardziej przez biologię niż przez kulturę:

a przecież kupowałem w salonach sztuki
pudry mikstury maście
szminki na szlachetność
przykładałem do oczu marmur zieleń Veronese’a
Mozartem nacierałem uszy
doskonaliłem nozdrza wonią starych książek

przed lustrem twarz odziedziczoną
worek gdzie fermentują dawne mięsa
żądze i grzechy średniowieczne
paleolityczny głód i strach

jabłko upada przy jabłoni
w łańcuch gatunków spięte ciało

tak to przegrałem turniej z twarzą
(Pan Cogito obserwuje w lustrze swoją twarz, PC 5)

Jest to problem szczególnie dojmujący dla człowieka współczesnego, którego życie jak nigdy do tej pory określa podstawowy paradoks: jednoczesne poczucie samotności, skazania na pobyt w granicach własnego „ja” i poczucie niemożności samookreślenia się, uzyskania jednostkowej niepowtarzalności, która wyodrębniałaby człowieka z tłumu i uczyniła jego życie wartościowym. Formuła Riesmana: „samotny tłum”, chyba najzwięźlej wyraża ten paradoks. Pan Cogito odczuwa jego obecność bezustannie. Wie, że jest odrębny, ale nie wie jednocześnie, kim jest; nie wie, ponieważ życie w społeczeństwie zmusza go do wypełnienia wielu ról naraz, do stałej wewnętrznej dwoistości, niejednolitości, rozszczepienia. Znakomicie wyraża to wiersz O dwu nogach Pana Cogito:

lewa
skłonna do podskoków
taneczna
zbyt kochająca życie
żeby się narażać

prawa
szlachetnie sztywna
drwiąca z niebezpieczeństwa

tak oto
na obu nogach
lewej którą przyrównać można do Sancho Pansa
i prawej
przypominającej błędnego rycerza
idzie
Pan Cogito
przez świat
zataczając się lekko
(PC 7)

Bohater Herberta – człowiek myślący, ale przecież człowiek jeden z wielu, składnik tłumu – czuje, że tylko w jednym wypadku byłby w stanie wyodrębnić się z owej masy, ujednoznacznić własne „ja”, dokonać pełnego samookreślenia: wtedy, gdyby zdarzyło mu się stanąć w obliczu sytuacji ostatecznej, która zmusiłaby go do zdecydowanego wyboru. Inaczej mówiąc, Pan Cogito odczuwa potrzebę znalezienia się w sytuacji tragicznej, sytuacji wyboru między jasno określonymi wartościami. Ale rzecz w tym, że współczesna powszedniość nie podsuwa zbyt wielu takich sytuacji. Tragizm wydarzeń, jakie spotykają Pana Cogito, nie może być czymś wyjątkowym, ponieważ objawia się nie na scenie racine’owskiego teatru, ale w codziennym życiu i w ludzkiej masie. Jest więc czymś pospolitym, przyziemnym, dalekim od wzniosłości:

jest to przepaść
na miarę Pana Cogito

dni bezdenne
dni budzące grozę

uciążliwa jak egzema
przywiązana jak pies
za płytka żeby pochłonęła
głowę ręce i nogi
(Przepaść Pana Cogito, PC 19)

Jak od człowieka, potykającego się bezustannie o tę płytką przepaść, żądać jakiegokolwiek heroizmu i świadomego wyboru etycznych wartości? A jednak Herbert czyni to. I to właśnie stanowi nie tylko o randze poetyckiej, ale o wyjątkowej moralistycznej doniosłości jego tomu. Rzecz bowiem w tym, że wyboru dokonujemy w każdej chwili życia – i wybór ten jest tym trudniejszy, im sytuacja bardziej nieokreślona, niepewna, niezdecydowana, daleka od krystalicznej czystości „sytuacji ostatecznych”. Bohater Herberta, ów myślący człowiek współczesny zdaje sobie z tego sprawę i wie również, że nawet poczucie nieuchronności przegranej, daremności wszelkich wysiłków, nie zwalnia z obowiązku świadomego wyboru. Tylko dzięki niemu bowiem można odnaleźć wreszcie zagubioną tożsamość – poczucie związku z tą garstką wartości, które pozostają nienaruszalne i wiecznie właściwe człowiekowi. Wbrew wszelkim zwątpieniom Pana Cogito, głębokim spokojem i pewnością brzmi jego końcowe Przesłanie, z pewnością jeden z najmądrzejszych i najbardziej poruszających wierszy w polskiej poezji:

Idź dokąd poszli tamci do ciemnego kresu
po złote runo nicości twoją ostatnią nagrodę

idź wyprostowany wśród tych co na kolanach
wśród odwróconych plecami i obalonych w proch

[…]

powtarzaj stare zaklęcia ludzkości bajki i legendy
bo tak zdobędziesz dobro którego nie zdobędziesz
powtarzaj wielkie słowa powtarzaj je z uporem
jak ci co szli przez pustynię i ginęli w piasku

a nagrodzą cię za to tym co mają pod ręką
chłostą śmiechu zabójstwem na śmietniku

idź bo tylko tak będziesz przyjęty do grona zimnych czaszek
do grona twoich przodków: Gilgamesza Hektora Rolanda
obrońców królestwa bez kresu i miasta popiołów

Bądź wierny Idź
(PC 88)

marzec 1974

Pierwodruk: „Polityka” 1974 nr 17. Cyt. za: Poznawanie Herberta, Wybór i wstęp Andrzej Franaszek, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1998.