Dedykacja na Wierszach zebranych: „Jerzemu Turowiczowi / jedynemu / redaktorowi naczelnemu / na świecie / którego / szanuję / i / kocham / Zbigniew”.

TOMASZ FIAŁKOWSKI

Rzadko się zdarza, by korespondencja, której przecież nie prowadzi się z myślą o przyszłych czytelnikach, miała tak mocny i przejmujący finał. Ostatnie listy, które w początku 1998 roku wymienili między sobą Zbigniew Herbert (1924-1998) i Jerzy Turowicz (1912-1999), obaj poważnie już chorzy i w pełni swego stanu świadomi, brzmią jak pożegnanie. „Koło zamyka się. Co to znaczy” – pisze Herbert. A potem dodaje dwa zdania, które czytamy ze ściśniętym sercem: „Uważaj na nogi. Pielęgnuj je, bo chcę pójść z Tobą na spacer jeszcze przed długą podróżą”. Długa podróż była blisko. Zbigniew Herbert zmarł 28 lipca 1998 r., Jerzy Turowicz – 27 stycznia roku następnego.

Listy tutaj zebrane dokumentują półwieczną znajomość, która z relacji autor-redaktor przerodziła się stopniowo w przyjaźń, opartą na wzajemnym szacunku i przywiązaniu. Kiedy po śmierci Jerzego Turowicza zaczęliśmy z jego wnukiem Michałem Smoczyńskim porządkować ogromne sterty papierów wypełniające mieszkanie przy ulicy Lenartowicza, szybko odnalazły się pierwsze listy i kartki zapisane charakterystycznym drobnym pismem Herberta, a wkrótce – osobna teczka zawierająca „herbertiana” z początku lat 50. (po zamknięciu w 1953 r. „Tygodnika Powszechnego” przez władze komunistyczne Turowicz uporządkował swoje domowe archiwum; w następnych latach nigdy już nie znalazł na to czasu…). Stopniowo zaczęła się wyłaniać coraz wyraźniejsza całość. A wkrótce okazało się, że także Herbert – mimo iż długo pędził życie niemal koczownicze, pozbawiony własnego kąta, mimo późniejszych podróży – przechował większość listów od Turowicza. Dzięki temu w opowieści, którą zawiera ta książka, luk jest niewiele i na ogół możemy się domyślić, co zawierały.

*

Opowieść ma swój początek dwa lata po wojnie. Zbigniew Herbert, studiujący wtedy w Krakowie, kieruje list do redakcji „Tygodnika Powszechnego”, którego jest pilnym czytelnikiem. List nie został wydrukowany – a byłby debiutem prasowym twórcy Pana Cogito! Od jesieni 1950 zaczyna się jednak jego współpraca z pismem – i w miarę regularna korespondencja z Naczelnym. Intensywniejsza zrazu ze strony Autora („Bardzo lubię pisać listy i myślę, że jest to taka sama sztuka jak pisanie wierszy” – wyznaje w grudniu 1950) niż ze strony Redaktora, który w kwietniu 1951 przeprasza: „Niech się Pan nie gniewa, jeśli nie zawsze odpowiadamy na listy”… I choć Turowicz szybko dostrzegł talent Herberta, nie brak zrazu nieporozumień. Jak wtedy, gdy próbuje zamówić u niego „coś w rodzaju reportażu z Wybrzeża… porty, rybactwo”.

Współpraca staje się coraz ściślejsza, a w marcu 1953 Herbert decyduje się „zaokrętować na tonący okręt” i zatrudnić w redakcji. „Imperatyw Hamletowski – pisze 4 kwietnia tegoż roku do prof. Henryka Elzenberga – kazał mi dokumentować w sposób absurdalny swoją solidarność w czasie gdy istnienie trzeba okupić hańbą”. Okręt rzeczywiście tonie; w ostatnim numerze „Tygodnika” jest Herbertowy Arijon. Dedykowany Elzenbergowi wiersz Do Marka Aurelego już się nie ukazał. „Wydrukowany był dwukrotnie, ale dwukrotnie cenzura w całości skonfiskowała numer” – relacjonuje Herbert w liście do Profesora.

Dramatyczne wydarzenia zbliżają Autora i Redaktora, o czym najlepiej świadczy list Herberta z życzeniami imieninowymi dla Turowicza i dedykowanym mu wierszem Wawel. Odtąd zwracają się do siebie po imieniu, choć w przyszłości Herbert, z premedytacją wchodząc w rolę dokuczliwego petenta, wraca czasem w listach do formy bardziej oficjalnej. Przy tym to on częściej daje upust uczuciom, Turowicz jest bardziej powściągliwy. „Zwierzeń na papierze robić nie potrafię” – usprawiedliwia się, odpowiadając na imieninowy hołd z kwietnia 1953 roku. Nie tai jednak zachwytu wierszami Herberta.

Wiersze te towarzyszyły zarówno zamknięciu „Tygodnika”, jak i ponownemu jego wskrzeszeniu w grudniu 1956. Zacznie się wtedy kolejny etap współpracy. Od wiosny 1957 r. Herbert ma w „Tygodniku” ryczałt w wysokości 1000 zł miesięcznie, publikuje (jako „Patryk”) felietony i recenzje. Jego stosunki z pismem układają się rozmaicie: a to on nie może doczekać się od redakcji odpowiedzi, a to Turowicz coraz niecierpliwiej czeka na obiecany tekst („co z Taranczewskim?!!”). W dedykacji na tomie Hermes, pies i gwiazda, datowanej 20 sierpnia 1957, czytamy: „Kochanemu / (bez wzajemności) / Jerzemu / Redaktorowi / Turowiczowi / wierny / autor”. W styczniu 1958 r. przychodzi kryzys wywołany awanturą wokół wznowienia powieści Stefana Kisielewskiego Sprzysiężenie. Opinia katolicka uznała ją za niemoralną, autor zaś jest przecież redaktorem katolickiego „Tygodnika” i w dodatku posłem katolickiego Koła Znak! Redakcja stara się ułagodzić krytyków, broniąc równocześnie Kisielewskiego, ale sposób, w jaki to czyni, wywołuje furię Herberta i krótkotrwałe na szczęście zerwanie…

Współpraca trwa po wyjeździe (pierwszym w życiu!) Herberta na Zachód i po jego powrocie w 1960 r. do kraju. Wciąż coś zgrzyta: teksty z Paryża czekają zbyt długo, Turowicz prosi o recenzję z Kartoteki Różewicza, nie wiedząc, że kto inny już ją napisał, potem miesięcznik „Znak” nie chce drukować szkicu o albigensach (nieprzypadkiem Herbert będzie się na kolejnych listach podpisywał „albigens” i czynił aluzje do grożącego mu jakoby stosu). Wreszcie „Tygodnik” odrzuca zamówione uprzednio omówienie książki Żychiewicza. „Bardzo mi smutno, że nie mogę być użyteczny dla pisma, które mnie wychowało” – komentuje dotknięty autor.

Kontakty ulegają rozluźnieniu; jednak cztery lata później, wysyłając z Wiednia esej o Montaigne’u, Herbert pisze: „Pomyślałem, że należałoby teraz podkreślić moje związki z Wami”. W nostalgicznym liście z Berlina powstałym w listopadzie 1969 – po Marcu 68, po tragicznej śmierci Jerzego Zawieyskiego – wyznaje: „jedyna redakcja, którą czuję w Europie, jest właśnie ta stara, zapleśniała, ohydnie katolicka, ta na Wiślnej”… A dedykacja na Wierszach zebranych, opatrzona datą „Warszawa, Rocznica Powstania Listopadowego 1971”, brzmi tak: „Jerzemu Turowiczowi / jedynemu / redaktorowi naczelnemu / na świecie / którego / szanuję / i / kocham / Zbigniew”.

I do końca już powracać będzie ten sam rytm przypływów i odpływów. W 1972 r. po wieloletniej przerwie pojawiają się znów dwa felietony „Patryka”, w 1976 r. „Tygodnik” piórem prof. Izydory Dąmbskiej bierze Herberta w obronę przed atakiem Artura Sandauera, w 1980 r. poeta właśnie w „Tygodniku” próbuje opublikować dedykowaną prof. Dąmbskiej Potęgę smaku, w 1981 r. ukazuje się tu jego ważny wiersz Pan Cogito – powrót…

Po wprowadzeniu stanu wojennego pismo zostaje na kilka miesięcy zamknięte. Nieobecność Herberta na łamach wznowionego po przerwie „Tygodnika” spowodowana jest tym razem nie konfliktem z redakcją, ale zasadniczą odmową drukowania czegokolwiek oficjalnie, nawet w piśmie, które szanuje, pozostając jego „zachłannym i wdzięcznym” czytelnikiem. I dopiero w lutym 1989 przyśle kolejne wiersze, traktując to jako swój kolejny debiut.

W latach 90. kontakt znów słabnie, na co wpływ ma niewątpliwie zarówno choroba poety, jak i jego zaangażowanie polityczne, znacznie radykalniejsze od ówczesnej linii „Tygodnika”. Nigdy jednak między nim a Jerzym Turowiczem nie dochodzi do zerwania; nawet wtedy, gdy w lutym 1995 roku Redaktor zabiera na łamach swojego pisma głos w obronie Czesława Miłosza, pisząc o „prowadzonej przeciw Miłoszowi kampanii Zbigniewa Herberta”. Dodaje przy tym: „Obu mam szczęście zaliczać do grona swoich przyjaciół i tym bardziej mi przykra jest ta kampania oskarżeń”… A dzieje zarówno znajomości Herberta z Turowiczem, jak i współpracy Poety z pismem Redaktora zamknięte zostaną wspaniałą klamrą: wspomnianymi na początku ostatnimi listami i sześcioma wierszami z Epilogu burzy, wydrukowanymi w marcu 1998 w „Tygodniku”.

„Z Tobą to i być, i milczeć dobrze” – napisze kiedyś Herbert do Turowicza. Innym razem zażartuje: „jesteś jedynym w Polsce miłośnikiem wszystkiego”. A w kartce z Grecji pisanej w 1975 roku nazwie przyjaciela „Pożeraczem Piękna”. Skoro przyjaźń tych dwóch niezwykłych ludzi przetrwała tak długo, wznosząc się ponad doraźne konflikty, musiała mieć mocny fundament. Myślę, że u jej źródła znajdował się wzajemny bezinteresowny podziw i wspólna im obu namiętna miłość do sztuki.

Posłowie do: „Zbigniew Herbert, Jerzy Turowicz. Korespondencja”, Z autografów odczytał, opracował, przypisami i posłowiem opatrzył Tomasz Fiałkowski, Wydawnictwo a5, Kraków 2005.