ANDRZEJ FRANASZEK

Autor Struny światła poznał Zbigniewa i Magdalenę Czajkowskich podczas ich wizyty w Warszawie w roku 1957. Z byłym powstańcem warszawskim i jego żoną, mieszkającymi na stałe w Londynie, połączyła go trwająca cztery dekady przyjaźń i korespondencja, opublikowana w tomie Herbert i „Kochane Zwierzątka”. Zwierzątka wzięły się od londyńskiego psa Burka: „Herbert bardzo go polubił. Stwierdził, że my wszyscy jesteśmy jak zwierzątka, które muszą się trzymać za łapę wobec przeciwności losu, i odtąd większość listów do nas zaczynał słowami »Kochane Zwierzątka«” – wyjaśnia Magdalena Czajkowska, która obszerny zbiór listów zebrała i opatrzyła komentarzami, tworząc opowieść o poecie i jego przyjaciołach.

Z listów i wspomnień wyłania się Zbigniew Herbert żywy i prywatny – obdarzony niezwykłym towarzyskim urokiem, ciekawy innych ludzi, z łatwością nawiązujący znajomości zarówno z gośćmi londyńskich salonów, jak i – chętniej – greckich tawern, mężczyzna, którego trudno by określić mianem przystojnego, ale cieszący się po-wodzeniem u kobiet, a jednocześnie człowiek udręczony jakimiś demonami, które zwykle skryte, wyswobadzały się z pomocą alkoholu, wzbudzając napady niekontrolowanej agresji. Może zresztą, gdzieś w głębi, te autodestrukcyjne skłonności były Herbertowi niezbędne, by nie utonąć w codziennej krzątaninie, nie pogodzić się ze światem i utrzymać stan niewygody – warunek twórczości? Pisał przecież do Henryka Elzenberga: „Mogę dopiero wtedy żyć na własny rachunek (to jest pisać), gdy poczuję zachwianą równowagę między sobą a światem”.

Ale o wiele częściej niż z pomocą gniewu zdawał się Herbert radzić sobie ze światem i sobą poczuciem humoru, żartami, których mnóstwo zachowało się w listach. Od umiarkowanie udanych dowcipów, jak podpisywanie się Ober-Dionizos czy wysyłanie pocztówki z gwardią watykańską, na której pisarz zaznacza odległą postać, twierdząc, że to on, w swej nowej, półetatowej pracy, aż do humoru szczególnego, mówiącego wiele o osobowości Herberta w jej najlepszych cechach – męstwie, autodyscyplinie, dystansie do swoich cierpień. Tak pisze o własnych chorobach, donosząc ze szpitala, że i tu można znaleźć liczne przyjemności, jak to: „zamiana kart chorobowych wiszących na łóżkach (duża krzątanina – próba nerwów personelu i pacjentów)” lub „branie białych, gorzkich, świńskich tabletek pod język i wypluwanie ich w cichym ustroniu”…

Ten rys dzielności chętnie uwidaczniał Herbert w rozmaitych odwoła-niach militarystycznych, jakby czuł się żołnierzem zapomnianej przez historię armii. Z lekką ironią można zauważyć, że we wczesnych latach 60. podpisywał się skromnie „starszy strzelec Herbert”, pod koniec zaś życia został pułkownikiem, dowódcą Królewskiej Samodzielnej Brygady Huzarów Śmierci. Poetyka ta znalazła też inne, nieporównywalnie ważniejsze zastosowanie – w przejmujących późnych wierszach, mówiących o cielesnym bólu, który jest jak „huraganowy atak / artylerii”.

Będąc przydatnym źródłem wiedzy o biografii autora Pana Cogito, książka przynosi także m.in. diariusz jego kolejnych wojaży, tym ciekawszy, że spoza Polski pisarz mógł wysyłać korespondencję bez obawy o czujne oko PRL-owskiego cenzora. Z podróży odbywanych wspólnie z Czajkowskimi najważniejsze dla Herberta-eseisty, autora Labiryntu nad morzem, były zapewne dwie wyprawy do Grecji – pierwsza w 1964 roku, wynajętym fiatem 600, który na górskich serpentynach nie był w stanie pokonywać wzniesień, i druga – łodzią po Morzu Jońskim; obu im sporo zawdzięcza polska literatura.

W sposobie, w jaki Herbert podróżował – z determinacją, bez pieniędzy, z cudem przedłużonym paszportem i zdobytą wizą – znów widać dzielność, chęć rzucenia losowi wyzwania. Dla poety podróż była – jak pisał – nie pasmem łatwych zachwytów, ale zapasami ze światem, poznawaniem wielkiego ogrodu kultury z poczuciem własnej odrębności, w pierwotnym znaczeniu tego słowa – barbarzyńskości: „Wszyscy jesteśmy zszyci z dwóch niedopasowanych części. Duszyczka słowiańska, a na niej wisi ubranko europejskie. Ani tu, ani tam”. A jednocześnie darem i błogosławieństwem, za które dziękował Bogu Pan Cogito: „że pozwoliłeś mi w niewyczerpanej / dobroci Twojej być w miejscach które nie były / miejscami mojej codziennej udręki”.

Wielka wędrówka zakończyła się w 1998 roku. Symboliczne znaczenie można dostrzec w ostatnich słowach, jakie Herbert napisał do Czajkowskich, na kilka dni przed śmiercią. Pod dedykacją na tomie „Poezji” podpisuje się „Zbigniew Leopolensis”, lwowianin, jakby wracał do miejsca urodzenia, jeszcze przez chwilę zatrzymany, jak jego poetycki bohater, „przed skokiem w ostateczność”.

Herbert i „Kochane Zwierzątka”, Listy zebrała i komentarzem opatrzyła Magdalena Czajkowska, Wydawnictwo Rosner i Wspólnicy, Warszawa 2006