KRZYSZTOF KARASEK 

Nie mogę przypomnieć sobie 

jego twarzy 

stawał wysoko nade mną
na długich rozstawionych nogach
widziałem
złoty łańcuszek
popielaty surdut
i chudą szyję
do której przyszpilony był
nieżywy krawat 

on pierwszy pokazał nam
nogę zdechłej żaby
która dotykana igłą
gwałtownie się kurczy 

on nas wprowadził
przez złoty binokular
w intymne życie
naszego pradziadka
pantofelka 

on przyniósł
ciemne ziarno
i powiedział: sporysz 

z jego namowy
w dziesiątym roku życia
zostałem ojcem
gdy po napiętym oczekiwaniu
z kasztana zanurzonego w wodzie
ukazał się żółty kiełek
i wszystko rozśpiewało się
wokoło 

w drugim roku wojny
zabili pana od przyrody
łobuzy od historii 

jeśli poszedł do nieba –
może chodzi teraz
na długich promieniach
odzianych w szare pończochy
z ogromną siatką
i zieloną skrzynką
wesoło dyndającą z tyłu 

ale jeśli nie poszedł do góry – 

kiedy na leśnej ścieżce
spotykam żuka który gramoli się
na kopiec piasku
podchodzę
szastam nogami
i mówię:
– dzień dobry panie profesorze
pozwoli pan że mu pomogę – 

przenoszę go delikatnie
i długo za nim patrzę
aż ginie
w ciemnym pokoju profesorskim
na końcu korytarza liści 

W pewnym krótkim eseju zatytułowanym O kołataniu do bramy w „Makbecie” jego autor, wybitny angielski eseista Thomas De Quincey (1785-1859) zastanawia się nad reakcją, jaką wywołuje w nim, każdorazowo, pewna scena szekspirowskiego dramatu. „Od chłopięcych lat – pisze – zawsze jedno miejsce w Makbecie budziło we mnie wielki niepokój. A było to tak: następujące zaraz po zamordowaniu Duncana kołatanie do bramy czyniło na mnie wrażenie, którego nigdy nie potrafiłem sobie wytłumaczyć. Chodziło o to, że morderca odbierał kołatanie jako wyjątkowo straszliwe i niezwykle silne; i choć wciąż starałem się uparcie pojąć to swym rozumem, nigdy w ciągu wielu lat nie mogłem odkryć, d l a c z e g o owo kołatanie musi taki skutek wywoływać.”

Jest pewien wiersz Herberta – Pan od przyrody – a właściwie kilka jego wersów, które wywołują we mnie analogiczne, co nie znaczy podobne („są analogie lecz nie ma podobieństw” – mawiał Adam Ważyk) wrażenie. Wiersz jest, by tak rzec, z pierwszej dziesiątki, więc bardzo znany, popularny, każdy maturzysta potrafi mniej lub bardziej udatnie go odczytać, a co najmniej zrozumieć jego intencje. Jednak gdy czyta się go, a robię to od wielu lat, wywołuje, być może ze względu na swoją prostotę, która, jak zawsze jest źródłem komplikacji, pytania, jak np. to, d l a c z e g o te a nie inne wersy działają na mnie w sposób niemal magiczny, choć w istocie nie ma w nich nic z magii, a nawet poezji, jest tylko czysta konstatacja. Wprawdzie Pan od przyrody to nie Makbet, niemniej chciałbym zrozumieć dlaczego te kilka wersów działa na mnie, na mój umysł i moją wrażliwość, w ten a nie inny sposób, przylega do niej jak mucha do miodu.

w drugim roku wojny
zabili pana od przyrody
łobuzy od historii

Te trzy wersy stanowią właściwie zdanie, co w poezji nie jest żadnym kwantyfikatorem. Zdanie było wprawdzie zawsze wyznacznikiem, ale tylko w prozie. Co tu dużo mówić, nawet słowo, pojedyncze, wyabstrachowane nie jest w poezji wartością samoistną. Na pewno jest nią metafora, którą z takim uporem forsowała awangarda, więc „słowo które dziwi się słowu”, jak mawiał Przyboś, ale samo, wyizolowane słowo jest w pewnym sensie pustą, zawieszoną w przestrzeni języka rzeczą. Są więc owe trzy wersy pozbawionym ściśle poetyckich walorów (metafora) zdaniem „z prozy”, w którym „słowa nie dziwią się słowom”. A jednak wywołują one we mnie, wyraźnie, poetyckie iskrzenie. Co więc stanowić może o ich poetyckiej przynależności, skoro pozbawione elementów poetyckich zawierają w sobie coś z elementarnych właściwości poezji, które łączą je ze światem (a są one zarówno poetyckiej, co pozapoetyckiej, dramatycznej natury). Co jest powodem, że ta pozapoetyckość, czy też dramatyczność, jest na tyle wymierna poetycko, że można by ją nazwać kondensatem prawdy, wyrażanej językiem zarówno ekonomicznym, o rozproszonej energii, jak i będącym czymś naturalnym, gdyby pisał to prozaik lub filozof? Jeśli wiemy jednak, że ktoś je piszący jest poetą, nabiera ono innego sensu, innej kwantyfikacji. Jako element dyskursywny w wierszu przeciwstawiony obrazowi, imago, kontaminując go niejako, co stanowi w istocie o ostrości wyrazu i wielkości obszaru zaanektowanego przez poezję. Niemniej te kilka wersów, w których zawarty został ów kondensat prawdy, jego odczucie, załamanie się głosu poety w moim uchu wewnętrznym, tonacja tego załamania, bez znaczenia intelektualnej czy sensualnej natury, pozostaje dla mnie nadal tajemnicą, a być może nawet pytaniem. Ale to pytanie, to pytanie właśnie d l a c z e g o, stawia mnie w centrum; poza centrum stawiają odpowiedzi, bo zawsze stanowią jakąś tam redukcję, bądź też świadectwo wyprawy do źródeł języka, która nie ma końca. „Niech inni gonią zgłoski i litery, ty szukaj zdań” – pisał święty Hieronim, patron poszukiwaczy prawdy w tajemnicach składni.