SEAMUS HEANEY 

Co robi 

ten stuletni starzec
o twarzy jak stara księga
o oczach bez łez
zaciśniętych wargach
strzegących wspomnień
i mamrotania historii 

teraz kiedy
zimowe góry
gasną
a Fudżijama wchodzi w gwiazdozbiór Oriona
Hirohito
stuletni starzec – cesarz bóg i urzędnik
– pisze 

nie są to akty
łaski
ani akty gniewu
nominacje
generałów
wymyślne tortury
ale utwór
na doroczny konkurs
poezji tradycyjnej 

teraz tematem
jest wóz
forma: czcigodna tanka
pięć wersów
trzydzieści jeden stóp 

„wsiadając do pociągu
kolei państwowych
myślę o świecie
mego dziadka imperatora Meiji” 

wiersz
z pozoru zgrzebny
o wstrzymanym oddechu
bez sztucznych rumieńców 

inny
niż bezwstydnie mokre
pełne tryumfalnego wycia
twory nowoczesnych 

okruch
o kolei żelaznej
wyzbyty melancholii
pośpiechu przed daleką drogą
a nawet
żalu i nadziei 

myślę
ze ściśniętym sercem
o Hirohito

o jego pochylonych plecach
zastygłej głowie
twarzy starej lalki 

myślę o jego
suchych oczach
małych dłoniach
powolnej myśli
jak pauza między
jednym a drugim
nawoływaniem puszczyka 

myślę
ze ściśniętym sercem
jak potoczą się losy
poezji tradycyjnej 

czy odejdzie
za cieniem cesarza 

znikliwa
nieważka

Głos rozbrzmiewający w wierszach Zbigniewa Herberta od samego początku jest głosem człowieka żyjącego jakby zgodnie z zasadami sekretnego kodeksu honorowego, członka tajnego bractwa, związanego przysięgą zakonnika. Dałem słowo to tytuł późnego wiersza poety, przed którym można by postawić motto z utworu otwierającego jego pierwszy tom: „do końca byli mężni / do końca byli wierni”. „Oni”, bohaterowie tego pierwszego wiersza, spokrewnieni są z podmiotami innych słynnych wierszy Herberta, takich jak Kołatka czy Potęga smaku, jako że i oni wzgardziliby tymi wzorcami moralnymi i zachowaniami swoich współczesnych, które W. H. Auden określiłby jako „podłe kłamliwe” (1 września 1939). Herbert i podmioty mówiące w jego wierszach wyznają cnotę lojalności, wierności i bezinteresowności, okazując przy tym stoicką gotowość, by przyjąć na siebie skutki takiej postawy.

We wcześniejszych tekstach Herberta ową dumną osobność wzmacnia poczucie wybrania, przekonanie, iż mówiący należy do – określmy to tak – Starożytnego Zakonu Kamyka, owego godnego naśladowania kamyka, którego „zapał i chłód / są słuszne i pełne godności”. Jego „spokojne bardzo jasne” oko daje poecie lekcję, by nie odwracać wzroku i nie umykać przed świadomością, że w czasie wydarza się wszystko, zarówno czyny pełne poświęcenia i heroizmu, jak i potworności, które budzą wstręt. To właśnie owa herbertowska odmowa wzdragania się czy zaciemniania obrazu zrodziła utwory, które znalazły się wśród najtrwalszych wierszy ubiegłego stulecia, nie tylko przenikające świadomość Polaków, ale, niczym słoje w pniu drzewa, trwające także w przekładach na język angielski i w pamięci pojedynczych czytelników.

Dziś wiele z tych wierszy anglojęzyczni czytelnicy znają równie dobrze, co klasyczne utwory własnego kanonu. Wobec tego, kiedy ukazał się zbiór Collected Poems Herberta w przekładzie Alissy Valles, sam z wielką ciekawością zwróciłem się do późniejszych, nieznanych mi tomów poety. Z zachwytem odnalazłem i w nich ową stałość nieustraszonego głosu, nieugiętą etykę wierności, determinację, by nigdy nie zapomnieć nieludzkiego oblicza czasów, w których przyszło mu żyć oraz okrutnych prób, jakim w swych dziejach poddana była Polska. Wyczułem w nich jednak także pewien nowy ton, odniosłem wrażenie, że świat oglądany jest w nich okiem caritas, a nie tyko okiem kamyka, że tam, gdzie wcześniej istniała wyłącznie bezlitosna, ironiczna estetyka, teraz znajduje się miejsce także dla impulsu lirycznego, że twórca nie tylko stuka w drzwi poezji kołatką z patyka, ale jest skłonny również machnąć różdżką.

Dlatego też w zbiorze Elegia na odejście z roku 1990, tarnina „rozpoczyna solowy koncert / w zimnej pustej sali”, nawet jeśli kwiecie opada z niej „jak piękni młodzi ochotnicy / którzy giną w pierwszym dniu wojny w nowiutkich mundurach”: u poety świadomość wojennych doświadczeń własnego kraju jest niewątpliwie równie silna co zawsze, ale przywołany przez niego tradycyjny obraz kwiecia – choćby już opadłe leżało „wśród kałuż i rudych chwastów” – w pewien sposób łagodzi ową tragiczna świadomość. Podobnie w absolutnie urzekającym wierszu Elegia na odejście pióra atramentu lampy, czułość i żartobliwy ton nie będą wprawdzie w stanie wziąć góry nad kończącym utwór przekonaniem, „że będzie / ciemno”, a teatr świata jest „skłębiony / zły / okrutny”, tym niemniej wiersz jako całość w zachwycie odtwarza arkadię dzieciństwa.

Najdziwniejszy jednak, a zarazem najprostszy efekt tworzy w tym tomie wiersz Wóz, dla mnie tajemniczy w swej prostocie i tajemniczy po prostu. Kiedy przeczytałem go po raz pierwszy, przypomniałem sobie jak Czesław Miłosz opisywał cel, który przyświecał mu przy pisaniu Świata. Mówił mianowicie, że chciał uzyskać efekt „kaligraficzny”, co miało, jak sądzę, znaczyć, iż chce stworzyć raczej wolutę niż kronikę wydarzeń, bardziej haiku niż horror, że ma być zasadniczo inny niż opisane w Wozie

bezwstydnie mokre
pełne tryumfalnego wycia
twory nowoczesnych

Przypomniały mi się jednak także (i zastanawiałem się, czy przypadkiem Herbert również nie miał ich w pamięci) wersy z Traktatu poetyckiego, gdzie Miłosz stwierdza: „Bo więcej waży jedna dobra strofa / Niż ciężar wielu pracowitych stronic”.

W wierszu Herberta cesarz Hirohito, człowiek z pozycji boga strącony w szeregi pokonanych, dla własnej i Herberta satysfakcji pisze taką właśnie „dobrą strofę”. Hirohito, inaczej niż owi młodzi ochotnicy z Tarniny, przeżył, ale też przygasł, osiągając prawdę, zawartą w zakończeniu wiersza: „tak tarnino / kilka czystych taktów / to bardzo dużo / to wszystko”.

Elegijny ton wiersza cesarza do pewnego stopnia ujawnia caritas, a jednak jego tanka, jak i wszystko, co jej doświadczony autora postrzega „okiem spokojnym bardzo jasnym”, naznaczone jest pełną godności kamycznością. Tanka Hirohito przypomina tym sposobem polski wiersz, w którym się pojawia, bowiem Wóz także wyraża wiedzę o upadku na planie jednostki i na planie historii; stanowi on zarazem ćwiczenie dla powściągliwości, tak osobistej, jak i artystycznej; rozpoznaje – „ze ściśniętym sercem” – nie dającą się przekroczyć przepaść pomiędzy jednością tego, co uczynione a przynależną czasowi mocą niszczenia wszystkiego.

Shakespeare na własne pytanie „Jak tej niszczącej sile może ujść uroda” (Sonet 65), odpowiedział tworząc sonety, w których to pytanie się pojawia. Herbert podobnie, uśmierza własny niepokój o losy tradycyjnej poezji, pisząc utwór na klasyczny temat lacrimae rerum, w którym równocześnie prezentuje przykład trwałości japońskiej tradycji klasycznej, jednej z najczcigodniejszych na świecie. A pochwałę, jaką wygłasza na cześć dzieła cesarza, sam z pewnością chciałby usłyszeć pod adresem własnej twórczości:

wiersz
z pozoru zgrzebny
o wstrzymanym oddechu
bez sztucznych rumieńców

Z angielskiego przełożyła Magda Heydel