Przez ostatnie czterdzieści lat Polakom byłoby dużo gorzej bez wierszy Herberta.

JOSIF BRODSKI

Poezja współczesna uchodzi za trudną. Niełatwo ją zrozumieć, jeszcze ciężej recytować i niemal nie sposób nauczyć się jej na pamięć. Ostatnie zadanie jest tak trudne, że odnosi się wrażenie, iż poezja współczesna nie chce być zapamiętywana, że nie chce być poezją w tradycyjnym sensie. Znać na pamięć współczesnego poetę to rzecz niewyobrażalna, deklamowanie go w salonie jest wręcz niemożliwe. Powszechnie ubolewa się, że poezja traci czytelników, mówi się, że poeci piszą dziś nie dla publiczności, lecz dla innych poetów, albo – co gorsze – dla siebie. Na domiar złego, wygląda na to, że choroba ta dotknęła nie tylko poezję w naszym kraju, ale że dzieje się tak wszędzie, zwłaszcza zaś w Europie.

Przekonajmy się, czy to prawda. Zacznijmy od Europy: rozłóżmy mapę i na chybił trafił wskażmy palcem jakieś miejsce. Nasz palec prawdopodobnie wyląduje w Polsce, jako że leży ona na tej samej szerokości geograficznej co Massachusetts. Nie chowając palca, zaczepmy przeciętnego Polaka i spytajmy go, kto jest największym współczesnym polskim poetą. „Czesław Miłosz”, odpowie, „choć przez ostatnie czterdzieści lat mieszkał w Berkeley w Kalifornii”. A w samej Polsce? dopytujmy się dalej. „Zbigniew Herbert, choć przez ostatnie dziesięć lat przebywał głównie w Paryżu”. A więc macie dwóch wielkich poetów. Który z nich jest lepszy? nie przestawajmy dociekać. Na takich szczytach, zareplikuje Polak, hierarchia nie obowiązuje.

Herbert jest mniej znany na Zachodzie niż Miłosz, który mimo otrzymanej w 1980 roku Nagrody Nobla, również nie zdobył tu sławy. Jeśli Herbert znany jest poza granicami Polski, to właśnie dzięki angielskim przekładom Miłosza. Wielkość, możecie powiedzieć, podobnie jak bieda, sama się troszczy o siebie. I chyba macie rację: każdy naród miano wielkiego poety nadaje tylko jednemu na całe stulecie, albowiem posiadanie dwóch lub więcej wielkich poetów skazuje go na większą wrażliwość moralną, wyższy stopień duchowej mądrości niż naród ten – w mniemaniu swym – potrafi udźwignąć.

Tego jednak najwyraźniej oczekuje od nas Natura, a Natura bywa okrutna. W ciągu jednego dziesięciolecia obarczyła Polskę nie tylko Miłoszem, lecz także Zbigniewem Herbertem.

Jakim poetą jest Zbigniew Herbert? Czy jest trudny? Czy łatwo go zrozumieć, recytować? nauczyć się na pamięć? Przyjrzyjcie się jego wierszowi zatytułowanemu Kamyk i zdecydujcie sami:

kamyk jest stworzeniem
doskonałym

równy samemu sobie
pilnujący swych granic

wypełniony dokładnie
kamiennym sensem

o zapachu który niczego nie przypomina
niczego nie płoszy nie budzi pożądania

jego zapał i chłód
są słuszne i pełne godności

czuję ciężki wyrzut
kiedy go trzymam w dłoni
i ciało jego szlachetne
przenika fałszywe ciepło

– Kamyki nie dają się oswoić
do końca będą na nas patrzeć
okiem spokojnym bardzo jasnym

Co to za wiersz? O czym on jest? O naturze? Być może. Myślę jednak, że jeśli to wiersz o naturze, to o naturze ludzkiej. O jej autonomii, oporze, o jej, jeśli chcecie, woli przetrwania. W tym sensie jest to wiersz bardzo polski, biorąc pod uwagę niedawną, a dokładniej współczesną, historię tego narodu. Jest to wiersz bardzo współczesny, ponieważ polska historia jest, rzec by można, historią współczesną w miniaturze – dokładniej zaś historią zamkniętą w kamyku. Ponieważ bez względu na to czy jesteś, czy nie jesteś Polakiem, historia zawsze chce cię zniszczyć. Jedyny sposób, by przetrwać, by wytrzymać jej niemal geologiczne ciśnienie, to przejąć cechy kamyka, w tym fałszywe ciepło, jakie go wypełnia, kiedy znajduje się w czyichś dłoniach.

Nie, ten wiersz nie jest trudny, przeciwnie, jest łatwy w odbiorze. Ma formę przypowieści: niezwykle powściągliwej, niezwykle surowej. Zaiste, surowość jest znakiem firmowym Herberta. Jego wiersze zawsze robiły na mnie wrażenie ostrych geometrycznych figur odciśniętych w galarecie mego mózgu. Ich strofy nie tyle się pamięta, co znajduje, wyryte w umyśle mocą ich lodowatej przejrzystości. Nie trzeba też ich intonować: kadencja naszej mowy poddaje się po prostu gładkiej, niemal neutralnej barwie głosu Herberta, dostraja do tonacji jego powściągliwości.
Chociaż Polak, Herbert nie jest romantykiem. Przekonuje nas do swych racji, nie podnosząc temperatury wiersza, lecz obniżając ją: do poziomu, w którym jego strofy zaczynają parzyć zdolności poznawcze czytelnika niczym żelazne sztachety zimą. Herbert jest poetą nowoczesnym nie dlatego, że posługuje się wierszem wolnym, ale dlatego, że posługuje się nim z bardzo współczesnych powodów. Urodzony w 1924 roku należy do pokolenia Europejczyków, którzy widzieli, jak ich ojczysty kraj obraca się w ruinę, a w jego szczególnym przypadku, dodatkowo rozmieniony zostaje na ruble. Może nieco naiwnie ludzie z tego pokolenia zaczęli utożsamiać poezję o rygorystycznym metrum z porządkiem społecznym, który doprowadził ich narody do katastrofy. Poszukiwali nowej, ascetycznej, bezpośredniej i prostej formy wypowiedzi. Innymi słowy, w przeciwieństwie do swego zachodniego odpowiednika, modernizm wschodnioeuropejski wydaje się mieć historyczne motywacje.

W samej rzeczy, modernizm Herberta to, jak zauważył pewien bardzo spostrzegawczy krytyk, modernizm pozbawiony eksperymentalnej utopii. Jego idiom wykuła konieczność, a nie wybujały estetyzm poprzedników. W młodości Herbert walczył w podziemiu z hitlerowskim okupantem, w wieku dojrzałym musiał zmagać się z monolitem totalitarnego państwa komunistycznego. Podczas gdy pierwszy z tych systemów był zbrodniczy, drugi był zarówno zbrodniczy, jak i etycznie korodujący. Żeby przeżyć i trafić do serca czytelnika, poeta musi tak sformułować swą wypowiedź, aby była jednocześnie zwarta i nieprzenikniona jak kamyk.

Krótkowzrocznością byłoby wszak zredukować poetę do roli bojownika walczącego z dwoma straszliwymi systemami politycznego ucisku, jakie znało nasze stulecie. To nie one są prawdziwym wrogiem poety, lecz wulgarność ludzkiego serca, która zawsze tworzy uproszczoną wersję ludzkiej rzeczywistości. Ta zaś wiedzie nieuchronnie, w najlepszym razie do społecznej niesprawiedliwości, a w najgorszym, co zdarza się dużo częściej, do utopii przemienionej w koszmar. Herbert jest poetą niezwykłej konsekwencji etycznej, a to dlatego, że jego wiersze koncentrują się na przyczynie, a nie skutkach, które traktuje jako coś incydentalnego. I słusznie: objawy nie są przecież chorobą.

W tym sensie Herbert jest poetą historycznym. Jego pióro faktycznie często przywołuje historię, która mimo wszystko jest matką kultury, a czyni to po to, by pomóc czytelnikowi znieść, a przy odrobinie szczęścia przezwyciężyć, wulgarność dnia dzisiejszego. Jego wiersze pokazują, że większość naszych wierzeń, przekonań, idei społecznych jest w złym guście, choćby dlatego, że żywimy je zawsze cudzym kosztem. Herbert jest, oczywiście, wybornym ironistą, jednak moim zdaniem ironia stanowi jedynie wentyl bezpieczeństwa jego współczucia, bowiem tragedia ludzka lubi się powtarzać.

Przez ostatnie czterdzieści lat Polakom byłoby dużo gorzej bez wierszy Herberta. Podejrzewam, że to, co było dobre dla nich, mogłoby być dobre dla nas, ponieważ nasza dieta jest lepsza. Sześćdziesięcioośmioletni schorowany Zbigniew Herbert, żyjący w niezwykle skromnych warunkach gdzieś w gai Paris, jest poetą dla tego miejsca, a przede wszystkim, poetą na te czasy.

Tłum. Ewa Kulik-Bielińska

Pierwodruk: „Wilson Quarterly” 1993 nr 1 (v. XVII; Winter). Cyt. za: „Zeszyty Literackie” nr 68, Jesień 1999.