Ludzkie doświadczenie zaczyna się tam, gdzie historii nie ma, albo tam, gdzie historia się kończy. Sądzę, że to przesłanie brzmi bardzo silnie w ostatnim tomie Herberta.

MARTA WYKA

1

Ten tom Herberta onieśmiela: jest tak surowy i kunsztowny jednocześnie, niewielki i obfity w fakty artystyczne, że trudno o nim pisać . Ta trudność prowokuje, rzecz jasna, lecz powstrzymuje też przed postawieniem pierwszego sądu. Z Herbertem jest bowiem tak, jak niegdyś napisał Barańczak w szkicu Z podnóża schodów. Pomimo iż wybitni krytycy go rozbierali, powszechny odbiór krytyczny odznaczał się tym, że na dzwonek nazwiska „Zbigniew Herbert” pawłowowski pies krytyki popularnej reagował, śliniąc się natychmiast hasłami w rodzaju „klasycyzm”, „stoicyzm”, „umiar”, „złoty środek”, „kultura”, „mit śródziemnomorski”. Na przekór tym etykietom Herbert jest w równym stopniu poetą współczesnym, co ponadczasowym, czego ostatnim chronologicznie dowodem jest Raport z oblężonego Miasta.

W Elegii na odejście podejmuje Herbert jeden ze swoich powtarzających się kluczowych motywów: mówi mianowicie o patronie, Hermesie, co oznacza nie tyle odwołanie się do mitologii starożytnej, ile ponowienie kondycji podróżnika.

W dorobku Herberta jest parę wielkich tekstów, ukazujących, jak podmiot liryczny uczestniczy w masowych, aby tak rzec, podróżach i peregrynacjach; obserwuje zatem ludzką masę, która zdąża do wrót doliny, patrzy na obrońców przemieszczających się wewnątrz oblężonego miasta, jest świadkiem nieudanej wyprawy Tucydydesa, udaje się na spotkanie z „Grekiem z Efezu”, „Żydem z Aleksandrii”, którzy „prowadzą przez uśpione bazary”, modli się jako Pan Cogito – podróżnik – ten ostatni wiersz kończy się tak „a nade wszystko żebym był pokorny to znaczy ten który pragnie źródła”. Gest picia ze źródła, odkrywanie początku (i oczyszczenia jednocześnie) jest przeciwnym biegunem wobec gestu żywienia się kulturą. Owe gesty bynajmniej się nie wykluczają, ale są przemienne, i różny jest ich wzajemny układ w liryce Herberta. Elegia na odejście to świadectwo pokory wobec źródła – myślę o najwybitniejszym tekście, który dał tytuł całemu zbiorowi: Elegia na odejście pióra atramentu lampy. Czymże zaś może być również odejście – podróżą zapewne, taką, z której się nie wraca.

 

2

Myślę, że ów tytułowy tekst zwiera całego dzisiejszego Herberta, choć ten portret powstawał długo. W Studium przedmiotu poeta pisał: „najpiękniejszy jest przedmiot, którego nie ma”. Był to bowiem przedmiot do stworzenia, gwarant poetyckiej przygody, wymyślony lub prawdziwy (Stołek). Teraz inaczej. Elegia jest jakby poetyckim testamentem utrwalającym przedmioty dzieciństwa poety. Zapis tego testamentu – to my jesteśmy spadkobiercami – mówi o „ogrodach dzieciństwa”, które są jednocześnie „ogrodami rzeczy”.

Wybór gatunku (elegia) potwierdza intencję poety – raj dzieciństwa zaludniony przedmiotami jest też miejscem ich śmierci: „zapłaciłem za zdradę / lecz wtedy nie wiedziałem / że odchodzicie na zawsze / i że będzie / ciemno”. Tę ostatnią, tragiczną konkluzję, poprzedzają wspaniałe obrazy przedmiotów w momencie ich życia, ich triumfalnego życia twórczego. Jeden tylko przykład, opis lampy naftowej: „jak wielki dramaturg znałaś przybój namiętności / i bagna melancholii czarne wieże pychy / łuny pożarów tęczę rozpętane morze / mogłaś bez trudu powołać z nicości… oddany byłem tobie / świetlista inicjacjo”.

Ten styl bogaty służy przedmiotowi bardzo powszedniemu (Herbert posługuje się nawet konceptem, co nie zdarza mu się często). Zatem doskonałość tkwi w przedmiocie jako takim, to idea lampy jest piękna; Herbert jest zatem po trosze – platonikiem, ale nie tylko. Jako znawca i miłośnik holenderskich mistrzów tworzy martwą naturę, gdzie gra koloru, cienia, konturu, prowadzi ku znaczeniom bardziej skomplikowanym niż realistyczna kompozycja. W sferze opisu Herbert osiągnął tę niepowtarzalną jakość dawnych mistrzów, która go zawsze fascynowała.
Zaś w sferze przesłania poetyckiego?

 

3

„Nigdy nie wierzyłem w ducha dziejów”, „trawiłem lata by poznać prostackie tryby historii”, „zostało mi niewiele – bardzo mało – przedmioty i współczucie”.

le do tych aktów odrzucania historii jako budulca poetyckiego doświadczenia, tak przecież wymownych, należałoby dodać inną jeszcze konstatację:

Mój ojciec wiedział dobrze i ja także wiem
że któregoś dnia na dalekich krańcach
bez znaków niebieskich[…] wybuchnie lokalny pożar

i runie imperium
(Przemiany Liwiusza, EO 7)

Zatem sprawa jest rozstrzygnięta, nie musi już być przedmiotem sporów i dociekań. Można by nawet mówić o profesji Herberta (z romantyzmem go zatem kojarzyć), lecz to odczytanie nazbyt, moim zdaniem, aktualizujące.

Postawa Herberta wobec historii odznaczała się zawsze poczuciem obowiązku z jednej strony, pogardą zaś wobec tzw. „historycznych mechanizmów” z drugiej. Z równą niechęcią mówił on, jak pamiętamy, o wszelkich „heglowskich ukąszeniach”. Nie historia zatem buduje doświadczenia jednostki, jest mu ona dana jako tło jego poczynań, częstokroć przez to zredukowanych do wulgarnych gestów (bo naśladują one gesty historyczne), do bezsensownych rozgrywek, do głupoty. Ludzkie doświadczenie zaczyna się tam, gdzie historii nie ma, albo tam, gdzie historia się kończy. Sądzę, że to przesłanie brzmi bardzo silnie w ostatnim tomie Herberta. To z niego wywodzą się krajobrazy po bitwie (Krajobraz), chociaż ten ton dał się już słyszeć, tak myślę, w Raporcie z oblężonego Miasta. Próżno by też szukać w Elegii na odejście tego Herberta, który tak wzruszał i porywał młode pokolenie czytelników Raportu. Herberta politycznego albo politycznie przeżywanego, bo taką przede wszystkim uprawiano jego lekturę, nie sprzeniewierzając się zresztą literze tekstu. Ten Herbert dzisiejszy jest nade wszystko poetą metafizycznym.

Jeśli tak mówię, to nie przekreślam ani „klasycyzmu”, ani „mitu śródziemnomorskiego”, ani innych -izmów, które wiąże się z tą liryką. Natomiast sądzę, iż Herbert – autor Elegii na odejście, Herbert proteuszowy – ukazał tym razem twarz naznaczoną szczególnie mocno piętnem metafizyki. Nie myślę zresztą, iż Herbert dokonał transpozycji jakiegoś konkretnego systemu filozoficznego w swój system liryczny, aby takimi środkami zbudować doświadczenie metafizyczne. Pewnych „elementów filozoficznych” można się oczywiście u niego doszukać (porównaj chociażby wiersz Podróż), ale najważniejszy zdaje się indywidualny kształt jego poetyckiej metafizyki. Spróbuję – nieudolnie – odtworzyć jej zarys, tak, jak rysuje się on w Elegii.

Podstawą tej metafizyki jest przeświadczenie, pełne bólu, tym razem ani generacyjnego, ani zbiorowego, o przemijaniu indywidualnej postaci świata. Podróże Herberta stają się podróżami w stronę nicości, w stronę końca, ku śmierci. Odzywają się tutaj, być może, jego niegdysiejsze tony katastroficzne, ale brzmią one inaczej. W tej katastrofie egzystencji, ale również w zagładzie osoby, jedynym oparciem stają się rzeczy małe, przedmioty dzieciństwa, uczucia z tamtego raju. Trochę to przypomina Świat. Poema naiwne Miłosza, z jedną wszak fundamentalną różnicą: Herbert oddaje na usługi tej wizji przeszłości język miejscami wręcz kunsztowny, bogaty w znaczenia i obrazy, podczas gdy Miłosz od takiego języka w Świecie… odchodził. Zresztą analogia ta nie jest specjalnie ważna.

W obrębie doświadczenia metafizycznego mieści się ojczyzna, która „wyda ci się mała”, dom, który przeminął, podróż, powtarzający się (jak już było mówione) motyw Herberta, ale w takim kształcie ostatecznym:

Więc jeśli to będzie podróż niech będzie to podróż długa
prawdziwa podróż z której się nie wraca
powtórka świata elementarna podróż
rozmowa z żywiołami pytanie bez odpowiedzi
pakt wymuszany po walce
wielkie pojednanie
(Podróż, EO 24)

W Elegii… zaś:

lekkomyślnie opuszczamy ogrody dzieciństwa ogrody rzeczy
roniąc w ucieczce manuskrypty lampki oliwne godność pióra
taka jest nasza złudna podróż na krawędzi nicości
(EO 47)

Zauważmy, w jakim kręgu metaforycznym ta podróż się odbywa: jest ona bez powrotu, bez odpowiedzi, elementarna, złudna, na krawędzi nicości. Herbert mówi nam zatem o swoim osobistym doświadczeniu ziemskiej egzystencji, której jakości i zasady odmienić nie sposób. Jest wydziedziczony z życia, porzucił już – czy odłożył na bok – swoje etyczne obowiązki. Czy naprawdę w szkatułce pamiątek można znaleźć „znak poddania twierdzy”? Porzucony wśród innych rupieci, będący nieważną pamiątką, podobną do innych? Ale w tym samym wierszu – Prośba – mamy modlitwę „o ranki południa wieczory płoche i bez znaczenia”. W tym zestawieniu znowu objawia się nam dawny Herbert: ironiczny, paradoksalny, pełen dystansu wobec samego siebie. I tak metafizyczna budowla, wzniesiona przez Herberta, choć wsparta na elegii, zdaje się zakreślać wokół siebie obszar nadziei, wywodzący się z ironii.

Metafizyczne doświadczenie dawnych poetów przybierało kształt kierujący podmiot liryczny ku Bogu, poprzez medium natury, miłości, śmierci. Przyrównać je można do drzewa, kolumny, wieży. Liryka Herberta jest tryptykiem. Na jednym jego skrzydle widzimy podróż ku nicości; na drugim ogrody dzieciństwa, w których ta podróż się zaczyna. Pośrodku tryptyku rozpościera się wielki zbiór przedmiotów wyniesionych na ołtarz, one są uwznioślone, one są obiektem adoracji.

Metafizyka Herberta wiąże się silnie z fenomenem poetyckiej pamięci. Nicość nie musi być zatem nicością, skoro wypełnimy ją bliskimi przedmiotami z przeszłości. Wyobraźnia Herberta coraz bliższa jest zaś malarskości, wizualności, z układu rzeczy w emocjonalnej przestrzeni wnioskować można o postawie poetyckiego ja. I właśnie ten niepowtarzalny układ decyduje o ekspresji tylko Herbertowi właściwej.

[1990]

Pierwodruk: „Tygodnik Powszechny” 1990 nr 32. Cyt. za: Poznawanie Herberta, Wybór i wstęp Andrzej Franaszek, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1998.