Herbert nie zwątpił w wartość sztuki, kultury, w możliwość podejmowania dawnej myśli i używania dawnych słów. Poddaje tradycyjne formy i słowa własnej dykcji, ale korzysta z nich stale.

JACEK ŁUKASIEWICZ

Zbigniew Herbert wydał niemal równocześnie dwie książki: 89 wierszy oraz Epilog burzy . Czyta się te tomy jako dwie części tego samego obrachunku. Dwa akty w znaczeniu przede wszystkim dwóch czynów, dwóch aktów dramatu i także swego rodzaju dwóch obnażeń właściwych poezji lirycznej. W pierwszej z książek Herbert mówi o sobie dzisiejszym swoimi dawnymi tekstami: w drugiej – o sobie dzisiejszym wierszami pisanymi teraz.

O sobie dzisiejszym? Oczywiście, wszelki akt liryczny ma czas teraźniejszy. Ale i nie jest to takie oczywiste, bo 89 wierszy to nie tylko nowe porządkowanie własnej poezji, to także ujęcie swojego życia w synchroniczną całość, jakby unieruchomienie siebie jako atemporalnego podmiotu. Jest to możliwe tylko częściowo, gdyż życie toczyło się (i toczy) w czasie, tak biologicznym, jak i historycznym. Nowo skomponowany wybór dowodzi jedności „ja”, jego głębokiej tożsamości, lecz wskazuje także na konieczne zmiany, jakim podlegało, podlega i będzie podlegać aż do ostatniej chwili.

Układ 89 wierszy nie jest chronologiczny, utwory z różnych tomików zostały przemieszczone, a następnie podzielone, wprowadzone w nowe – przemyślane dziś, a więc teraźniejsze – konteksty. Zabieg okazał się skuteczny. Nawet ktoś, kto z poezją Herberta od dawna obcuje, kto ją zna, komu ona się opatrzyła, w czyje życie i stereotypy weszła jako zbiór cytatów, odwołań, będzie nawet najbardziej znane sobie wiersze czytał w tej książce jako nowe.

Historia

Chronologia nie jest więc respektowana, pomimo mocnego podkreślenia, że poeta mieszka w dziejach. Nie jest on –jak Gioconda – „od mięsa życia odrąbany / porwany z domu i historii” (Mona Liza, 89W 15). Jest w niej cały, cieleśnie, organicznie, związany z nią bólem i cierpieniem. Historia, w której żyje, pełna zbrodni, wojen, wymaga świadectwa, staje się zobowiązaniem i ostrzeżeniem. Ale bycie w historii może mieć i inny sens, może chodzić o nadawanie sobie historycznej doniosłości – i w tym rozumieniu Pan Cogito „przyjmuje rolę poślednią / nie będzie mieszkał w historii” (Gra Pana Cogito, 89W 64), choć strawił lata, by poznać jej „prostackie tryby”, wulgarne mechanizmy zbrodni i przemocy, czasem zaś – jak w Raporcie z oblężonego Miasta – zostawać jej kronikarzem.

Wiersz ten został umieszczony w wyborze jako trzeci z kolei, zaraz po utworze 17 IX. W jedno łączą się tedy wrzesień 1939, Armia Krajowa, Katyń, powojenne długie i niebezpieczne (także moralnie) wychodzenie z konspiracji i stan wojenny z roku 1981. W tym wyborze nacisk nie został położony na socrealizm ani na kłopoty i wybory literackie z początku lat pięćdziesiątych. Są w książce takie wiersze, jak Ornamentatorzy, Potęga smaku, z zawartą w nich kpiną, sarkazmem, dowcipem. Nie na nich jednak spoczywa akcent, nie z nimi wiąże się, ani tym bardziej z nich pochodzi, dominanta moralna, nie one wyrażają zasadnicze, historyczne i egzystencjalne zarazem, „przeżycie pokoleniowe”. To, co akcydentalne, przemija, pozostaje to, co istotne, co buduje człowieka (bohatera całej poezji), choćby złączone było z klęską i rozgromem. I ta perspektywa dziś jest ważna.

Mitologia

Arijon, Apollon, Marsjasz, Nike, Midas, Achilles, Pentezylea, Damastes z przydomkiem Prokrustes, Charon – o nich uczył kiedyś dziadków radca dworu, łacinnik w galicyjskim gimnazjum. Opowieści z mitologii, acz są niby prawdziwe i wieczne, nie bardzo ocalają. Wprawdzie w micie żyje się stale, ale gdy poeta wstępuje w mit, to szczególnie czuje swoją kruchą pojedynczość i wyjątkowość. Mity prowokują ironie. Jonasz, Sprawozdanie z raju, Pan Cogito opowiada o kuszeniu Spinozy – wyrażają bunt przeciw ogólności mitu.

W myśl słusznej, sprawiedliwej zasady, że „każdy będzie zbawiony pojedynczo”, w totalitarnym raju rodziców odrywa się od dzieci. Koszmar zakłamania. Ten wiersz, U wrót doliny z tomu Hermes, pies i gwiazda, odczytywano jako celną polityczną satyrę. Teraz przypowieści czyta się inaczej. Są ogólniejsze (dawne spory wokół nich tracą trochę na znaczeniu). Stają się pytaniami, obrazami niepokoju. Pozostają nierozstrzygalne. Bardziej poruszają, niż rozstrzygają. Ponad nimi są przysięga, imperatyw moralny, obowiązek.

Człowiek patrzy na siebie z boku, tylko tak może zachować dystans wobec siebie całkowitego, tego dystansu nie dają mity i przypowieści. Daje go sztuka, konkretne dzieła. Herbert demaskuje mit, nie demaskuje dzieł (arcydzieł) sztuki. One zawierają konkret ludzkiego losu, są śladami osobowych przekroczeń nieznanego.

Prawdziwie groźne tajemnice metafizyczne rewelowane są przez byt rzeczywiście niepojmowalny, od człowieka niezależny i nam niepodległy – kamyk. Wiersz Kamyk kończy omawiany tu wybór.

Wierność

W piątej, ostatniej części zbioru znajdują się m.in.: erotyk Różowe ucho, Kołatka – suchy poemat moralisty: „tak-tak, nie-nie”, a także wiersz Sekwoja, jej dzieje odkładają się w kręgach. „Tacyt tego drzewa był geometrą”. Kręgi słojów regularnie znaczą przestrzeń pomiędzy dwoma naprawdę ważnymi momentami: narodzinami i śmiercią („nic poza narodzinami i śmiercią nic tylko narodziny i śmierć / a wewnątrz krwawa miazga sekwoi”). Ale Tacyt historyk nie był geometrą, i losu ludzkiej jednostki, życia człowieka także nie da się przedstawić tak regularnie – modo geometrico.

Poeta (podmiot) chciałby – jak w wierszu Pan Cogito i wyobraźnia – „pozostać wierny / niepewnej jasności”. Określenia „wierny”, „dochowujący przymierza” są dla Herberta szczególnie ważne. Zagrożeniem, winą jest zdrada: zdrada przyjaciół umarłych i żywych, zdrada ojczyzny, zdrada swojego dochodzenia do prawdy, zdrada tradycji, zdrada poezji. 89 wierszy jest w intencji rozliczeniem się ze zobowiązania wierności: Oto taki jestem, tego dokonałem w słowie; oto życie poety.

Może warto uprzytomnić sobie, jakich ważnych, głośnych utworów tu zabrakło. Z tomu Struna światła nie ma: O Troi, Struny światła, Do Apollina. Z Hermesa, psa i gwiazdy brakuje m.in. Trzech studiów na temat realizmu, Madonny z lwem. Ze Studium przedmiotu – jednego z najgłośniejszych utworów Herberta – wiersza tytułowego. Nie przeczytamy więc słów: „Najpiękniejszy jest przedmiot którego nie ma”. Brak też Rozważań o problemie narodu, Tamaryszku, Próby rozwiązania mitologii. Z Raportu z oblężonego Miasta brakuje Co widziałem, Ze szczytu schodów, Modlitwy Pana Cogito – podróżnika. Z Elegii na odejście nie ma Dębów; z tomu Rovigo – Chodasiewicza ani Do Czesława Miłosza (ani więc pamfletu, ani laudacji), Mitteleuropy, Obłoków nad Ferrarą.

Czy to oznacza, że z wierszy pominiętych można by było stworzyć zbiór o zupełnie innej wymowie? Nie, lecz można by zapewne skomponować z nich wybór inaczej wyrazisty.

Herbert – powtórzmy – mówi o sobie dzisiejszym swoimi dawnymi wierszami. O sobie złożonym z minionego, jak drzewo składa się i przyrastających słojów (choć człowiekowi daleko do wieku i do wewnętrznej regularności sekwoi). Jest się sobą – zawsze trochę szalonym. I sobą – spokojnym. Bywa się tedy dla siebie samego Panem Cogito. Oznacza to, że postać, o której zmiennych sposobach istnienia w poezji Herberta tyle pisano – tutaj staje się jego drugim „ja”. Przesłanie Pana Cogito, wiersz w tym zbiorze przedostatni, brzmi jak soliloquium – zwrócenie się do siebie samego. Przestaje być tu pouczeniem, lecz pozostaje pełnym niepokoju zapytaniem.

Akt II – W burzy żywota

Epilog burzy to kolejny tomik z kolejnego etapu życia. Mówi się wprost o dniu dzisiejszym. Nie można wciąż myśleć o sobie jako podmiocie całego życia, w całym jego przebiegu ujrzanym synchronicznie – jak było w akcie pierwszym – w 89 wierszach.

Wdziera się tu życie bieżące. Księżna Diana, piosenkarki, chłopiec zabity przez policję, przybywa Artur Międzyrzecki (którego śmierci poświęcone zostało piękne poetyckie wspomnienie). Ale wdzierające się – poddane zostaje widocznej selekcji. Brak na przykład niektórych wierszy politycznych publikowanych przez poetę w ostatnich latach.

Tytuł tego „drugiego aktu” ma w sobie lekki odcień autoironii. Życie (zmienione w wiersze) okazało się „burzą”, ciągłymi natarciami chaosu, a nie dobrze skomponowaną symfonią. Najważniejszych prawd w tym tomie raczej nie wypowiada rozumny, lekko sceptyczny i stoicki zarazem Pan Cogito.

Wiersze pisane są w chorobie.

Panie
wiem że dni moje są policzone
zostało ich niewiele
Tyle żebym jeszcze zdążył zebrać piasek
którym przykryją mi twarz
(z cyklu Brewiarz, EB 11)

Charakterystyczne są militarne przenośnie. Łajdak Parkinson

przypomniał nam
że to jeszcze nie koniec że jeszcze nie skończyła się
ta cholerna wojna
(Ostatni atak. Mikołajowi, EB 27)

czy:

nie wiem przeciwko komu (do czorta)
jest ten huraganowy atak
artylerii ciężkiej bólu
(Pal, EB 28)

Choroba występuje nie tylko jako temat, także daje o niej znać autor przerwami w głosie, gwałtownością przejść, przeskokami myśli, nawet solecyzmem.

I na tym tle jakże mocno brzmi jedna z modlitw w Brewiarzu – modlitwa o długie zdanie.

Panie,
obdarz mnie siłą i zręcznością tych, którzy
budują zdania długie rozłożyste jak dąb pojemne
jak wielka dolina, aby mieściły się w nich światy, cienie
światów, światy z marzenia
a także aby zdanie główne panowało pewnie nad podrzędnymi
kontrolowało ich bieg zawiły ale wyrazisty jak basso continuo
trwało niewzruszenie nad ruchem elementów, aby przyciągało je jak
jądro przyciąga elektrony siłą niewidocznych praw grawitacji
(z cyklu Brewiarz, EB 8)

Tu przerywam cytowanie, bo Herbertowska fraza ani się nie zaczęła z początkiem cytatu, ani skończyła z jego zakończeniem. Kieruje nią długi oddech, w którym człowiek może się ukryć, długi oddech dowodzący wielkości sztuki przeciwstawiającej się chorobie…

Ten utwór należy do wyjątków. Wierszy autotematycznych bowiem, utworów o własnym pisaniu, refleksji o poezji w twórczości Herberta prawie nie ma. Uważa on bowiem, że należy dawać gotowe produkty i nie wypada rozwodzić się nad ich przygotowaniem. Ma to oczywiście także i inne uzasadnienia. Herbert nie zwątpił w wartość sztuki, kultury, w możliwość podejmowania dawnej myśli i używania dawnych słów. Poddaje tradycyjne formy i słowa własnej dykcji, używa ich z umiarem, ale korzysta z nich stale. W Epilogu burzy też je znajdujemy: w wierszach od sprozaizowanych po miarowe, rymowane. Z dwu linii przedwojennej polskiej tradycji poetyckiej bliższa jest z pewnością Herbertowi linia skamandrycka niż autoteliczna awangardowa. To go różni od debiutujących po wojnie rówieśników: Różewicza i Białoszewskiego. Teraz, na starość, może poważnie wypowiedzieć się skamandrycką dobrą strofką i z tego korzysta.

Konkret dla Herberta jest miejscem objawienia. Wcześniej bywały takimi konkretami dzieła sztuki. Potem elementy pejzażu – jak owa góra w Rovigo

przecięta czerwonym kamieniołomem
podobna do świątecznej szynki obłożonej jarmużem
(Rovigo, R59)

przedmioty – pióro, atrament i lampa z elegii na ich odejście. Wreszcie w Epilogu burzy rzeczy, które nie opuściły prozy ziemi, by wejść do niebiosów symbolu, do traktowanego tu z ironią „zakonu / Przenajświętszej Subtelności / i Wniebowstąpienia” (Pan Cogito. Ars longa). I są to teraz przedmioty codzienne, nie pojawiają się w sytuacji kreowanej przez „barbarzyńcę w ogrodzie” czy „Pana Cogito – podróżnika”; to nie on odmawia tu Brewiarz, to bez jego – zawsze lekko ironicznej – persony dziękuje się tutaj „za cały ten kram życia / w którym / tonę”. Nawet jeśli potraktujemy te modlitwy jako gatunek liryczny, to będą one liryką czysto osobistą, bezpośrednią.

Bądź pochwalony, że dałeś mi niepozorne guziki
szpilki, szelki, okulary, strugi atramentu, zawsze
gościnne nie zapisane karty papieru, przezroczyste koszulki, teczki cierpliwe,
czekające.

Panie, dzięki Ci składam za strzykawki z igłą grubą i cienką jak
włos, bandaże, wszelki przylepiec, pokorny kompres, dzięki
za kroplówkę, sole mineralne, wenflony, a nade wszystko
za pigułki na sen o nazwach jak rzymskie nimfy
(z cyklu Brewiarz, EB 7)

Jest to więc podziękowanie również za „jazgot dysonans, języki chaosu” (z cyklu Brewiarz, EB11), za całą tę burzę, w której życie nie jest dobrze skomponowaną symfonią, gdy tam, gdzie kończy się konkret przyborów do pisania i przyborów medycznych – pozostaje dotykany we śnie „czysty język słodkiej grozy”. Dlatego chyba w 89 wierszach zabrakło pochwały „przedmiotu którego nie ma” (SP 54), czystej kreacji. Dlatego – jak wyznaje we śnie Mertonowi –

słaby ze mnie
piastun nicości
nigdy w życiu
nie udało mi się
stworzyć
przyzwoitej abstrakcji
(Telefon, EB 48)

Światło sumienia

Teraz z kolejnego tomiku nasycone jest wspomnieniami, w wierszu dedykowanym lwowianinowi Leszkowi Elektorowiczowi „z niezłomną przyjaźnią” wspomina wspólną młodość w tamtym mieście, chłopięcą wyprawę na Wysoki Zamek. Przywołuje babcię, „Marię z Bałabanów, Marię Doświadczoną”. I powracają fakty z dawnej historii – jest wiersz o „Rapallo, republice zdrady”, gdzie zawarty został w 1922 roku traktat niemiecko-sowiecki; jest tren-piosenka o tym, jak „w skrzyniach z sosny / poległych w lasu głąb zwozimy” (Piosenka). Jest więc to wszystko, co należy do wiernej pamięci i do czasu, który nas napełnia i otacza, czasu dziejów, czasu własnego żywota i czasu będącego trwaniem. Wiersz Czas można czytać jako nawiązanie do aktu pierwszego, jako komentarz do 89 wierszy:

oto żyję w różnych czasach, nie istniejący boleśnie nieruchomy
i boleśnie ruchliwy i nie wiem zaiste, co mi jest dane a co odjęte
na zawsze
(EB 62)

Przypomina swoją wczesną wojenną młodość, kiedy

w oślepiającym teraz
trzeba było wybierać
więc dałem słowo

choć
byłem bardzo młody
i rozsądek doradzał
żeby nie dawać słowa
(Dałem słowo, EB 15)

Słowo zostało jednak dane i choć zmieniało się w pętlę na szyję, choć „stawało w gardle” – zobowiązywało do wierności sobie po przysiędze.

Poezja stawała się obiektywizacją owego danego słowa, jednym ze sposobów na jego dotrzymanie. Całe życie jest się w poezji, przez nią – „w oślepiającym teraz”. Poezja tamto „teraz” zachowuje i wewnętrznie przemienia. Kiedyś było to „oślepiające teraz” wojny, z latami stawało się „oślepiającym teraz” egzystencji, które można było widzieć i zachować w sobie poprzez filtr poezji. Inaczej można by oślepnąć (oszaleć) albo też zapomnieć o rzeczywistym, moralnym „teraz”, o prawdzie egzystencji, o danym słowie.

Trzeba było tę wierność zachowywać w różnych sytuacjach, pozornie nieistotnych, niewartych uwagi. Jednym z piękniejszych utworów w całej twórczości Herberta jest umieszczona w tym tomie proza poetycka o zachowaniu wierności – Pan Cogito a Małe Zwierzątko.

Napisałem, że sceptyczny i stoicki Pan Cogito nie wypowie w tym tomie najważniejszych prawd. Może to racja. Ale Pan Cogito stąd nie odchodzi. Pozostaje personą „ja”, pozwalającą do końca na zachowanie dystansu. To na jego ramieniu siedzi dusza „gotowa do odlotu”. To on poddaje analizie takie potoczne zwroty, jak „przyszło do głowy”, „stanęło na głowie”, „urwanie głowy”. Pozwala oderwać się od niewesołej sytuacji, dalej godnie żyć.

Dusza
siedzi na ramieniu
gotowa do odlotu
(Pan Cogito. Aktualna pozycja duszy, EB 30)

i

dusza staje się boleśnie wątłą pajęczyną
i na powietrzu trwa jak uśmiech Giocondy
etruskich dziewcząt
(Strefa liryczna, EB 45)

Dusza w wieczornym świetle „jak u Corota”… Ta dusza w tym tomie jawi się jako coś na skraju istnienia, na krawędzi bytu. Nazbyt jest świetlistą sztuką, za mało – realnym życiem. Prawdziwe przejście jest zapewne gdzie indziej.

Słabe światło sumienia stuk jednostajny
odmierza lata wyspy wieki
by wreszcie przenieść na brzeg niedaleki
czółno i wątek osnowy i całun
(Tkanina, EB 76)

„Wątek osnowy” – przecież to w tkactwie nie ma sensu. Ale tu nabiera wartości oksymoronu. I czółno jest zarazem czółenkiem tkackim, przemieszczającym się pilnie od pierwszej linijki 89 wierszy do ostatniej Epilogu burzy, i łodzią przewoźnika przez ciemną rzekę zapomnienia, poruszającą się wciąż krawędzią nicości – ku nieznanemu.

czerwiec 1998

Pierwodruk: „Odra” 1998, nr 9. Cyt. za: Poznawanie Herberta 2, Wybór i wstęp Andrzej Franaszek, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2000.