Jaki jest sens bycia poetą w Polsce roku 1983? Kim ma być poeta wobec otaczających nas zdarzeń?
MARIAN STALA
1
Istnieją – powiada Roman Ingarden – dwa zasadniczo odmienne sposoby doświadczania czasu i nas samych w czasie. W jednym z nich wydaje się, że to co naprawdę istnieje, to my sami, natomiast czas to jedynie coś pochodnego i tylko zjawiskowego; w drugim zaś, przeciwnie, czas i dokonujące się w nim przemiany stanowią jedyną rzeczywistość, my natomiast jakbyśmy zupełnie ulegali unicestwieniu w tych przemianach .
Istnieje zatem przeżycie czasu gwarantujące tożsamość ludzkiej osoby i trwałość wartości, odsłaniających się jej w świecie, ale zarazem jest też możliwe takie jego doświadczenie, w którym tożsamość i wolność podmiotu staje się niepewna, a wartości ulegają zakwestionowaniu, czy wręcz: świadomie są niszczone.
Oczywiście: inny jest sens świata harmonii i ocalonych wartości, inny – rzeczywistości, w której działają siły niszczące osobę i podważające obiektywność prawdy, dobra i piękna… Odmienne też są pytania stawiane w tych dwu sytuacjach – samemu sobie i poecie…
2
Zamiast „doświadczenie czasu” można też powiedzieć konkretniej – przeżycie historii, przeżycie pasma zdarzeń, w które jesteśmy rzuceni, wobec których istniejemy, przeciw którym występujemy, albo z którymi jesteśmy solidarni. I właśnie wobec zdarzeń ostatnich lat, miesięcy, dni staje się czymś oczywistym fakt, iż jedno z głównych pytań stawianych dziś przez poetów i zadawanych poetom – to echo Hölderlinowskiej frazy „Cóż po poecie w czasie marnym?”. A to znaczy tu i teraz: cóż po poecie w czasie bólu, rozpaczy, milczenia? cóż po poecie, gdy zagrożone są wartości? cóż po poecie, gdy trudno oddychać prawdziwie i głęboko?
Konsekwencją tych pytań jest dramatyczna alternatywa, wymagająca przemyślenia sensu bycia poetą w Polsce roku 1983. Kim ma być poeta wobec otaczających nas zdarzeń? Twórcą wzniosłej, idealizującej iluzji, budowniczym pięknych zdań – czy świadkiem, powiadającym „spisane będą czyny i rozmowy”? . To właśnie pytanie i różne próby rozstrzygnięcia go łatwo dostrzec w dziesiątkach anonimowych wierszy, ogłaszanych po 13 grudnia. A także: w ostatnich tomach Adama Zagajewskiego i Jana Polkowskiego, Wiktora Woroszylskiego i Bronisława Maja, Jarosława Marka Rymkiewicza i Tomasza Jastruna… W wierszach Barańczaka i Krynickiego… Słychać to pytanie szczególnie mocno w paryskim tomie Zbigniewa Herberta , w jednym z najbardziej oczekiwanych i najbardziej autentycznych zbiorów polskiej poezji naszego czasu.
3
Człowiek, konkretna ludzka jednostka wobec nacisków i szaleństw XX-wiecznej historii i polityki – ten temat istniał w twórczości Herberta zawsze. Był on świadkiem historii na długo przed tym, nim napisał w Przesłaniu Pana Cogito:
ocalałeś nie po to aby żyć
masz mało czasu trzeba dać świadectwo
(PC 88)
Takimi świadectwami są wiersze o wojnie (Dwie krople, Pożegnanie września, Poległym poetom) i wiersze brzmiące echami stalinizmu (Ornamentatorzy, Trzy studia na temat realizmu, Pieśń o bębnie etc.). Są nimi także przypowieści o ludziach uwikłanych w historię… Mogą nimi być rosyjscy emigranci:
bardzo wysocy blondyni
o marzycielskich oczach
z kobietami jak sen
którzy zgubili się w obcym świecie i:
po paru latach mówiono
tylko o trojgu
o tym który zwariował
o tym który się powiesił
i o tej do której chodzili mężczyźni
(Przypowieść o emigrantach rosyjskich, HPG 94)
– a także Węgrzy, ci z jesieni 1956 roku, do których
wyciągamy ręce
i wielki sznur z powietrza
wiążemy […]
(Węgrom, HPG 103)
Oczywiście: teksty te nie wyznaczały jedynego, ani nawet dominującego (zwłaszcza w krytycznych odczytaniach) wątku poprzednich tomów Herberta. Echa współczesnych zdarzeń mieszały się tam z refleksją filozoficzną, religijną, kulturową… W Raporcie z oblężonego Miasta jest trochę inaczej: jest to, jako całość, medytacja o człowieku w historii i wobec historii, przekształcająca się w poetycki traktat o człowieku wobec czasu i wartości…
Ten ogólny, konstrukcyjny zamysł jest widoczny już w wyborze wierszy otwierających i zamykających tom. Raport zaczynają dwa wiersze z czasów odwilży 1956 roku – pointuje go wiersz tytułowy, napisany w stanie wojennym. Daty „1956” i „1982” to punkty graniczne, wyznaczające zasadniczą przestrzeń politycznych doświadczeń wpisanego w tom podmiotu . Daty te mają nośność symbolu: wskazują one wyraziście, iż przeżycia poddane w Raporcie opisowi i refleksji, rozpięte są między doznaniem stalinizmu i stanu wojennego. To doświadczenie, zdaje się mówić Herbert kompozycją swej książki, jest jednym doświadczeniem. Czy mocniej: jest tym samym, wciąż trwającym doświadczeniem. Ten interpretacyjny domysł potwierdza zbliżona tonacja oddzielonych ćwierćwieczem tekstów…
W roku 1956 Herbert pisał:
Widziałem proroków szarpiących przyprawione brody
widziałem szalbierzy wstępujących do sekty biczowników
oprawców przebranych w baranie skóry[…]
potem
akademia
dużo osób kwiaty
duszno
ktoś bez przerwy mówił o wypaczeniach
myślałem o jego wypaczonych ustach
(Co widziałem, ROM 7)
Cała ta oficjalna maskarada nie mogła zatrzeć bezmiaru zła, wyrządzonego w czasach eufemistycznie zwanych „okresem błędów i wypaczeń”, nie była w stanie wymazać z pamięci „człowieka poddanego torturom”… Zresztą – jak słusznie przewidział Herbert – odwilżowe przedstawienie rychło się skończyło, „zbroczona kurtyna” znowu się podniosła. I znowu z jednej strony byli „ci, którzy stoją na szczycie schodów”, a z drugiej „my / sprzątacze placów […] którym ci ze szczytu schodów / ukazują się rzadko / zawsze z palcem na ustach” (Ze szczytu schodów).
Inaczej mówiąc: odwilżowe wiersze Herberta (przypomniane czytelnikom z roku 1983) zapisywały sytuację zbiorowego zniewolenia i niemocy, mówiły o ludziach „bez kropli nadziei w sercu”, o ludziach, w których nadzieję zabito. Podobnie jest w tytułowym wierszu paryskiego tomu… Znękani trwającym bez końca oblężeniem obrońcy Miasta powiadają przecież:
i tylko sny nasze nie zostały upokorzone
Zarazem jednak: poczucie beznadziejności jest tu trochę inaczej uzasadniane…
Powiada kronikarz spisujący dzieje oblężenia:
mam być dokładny lecz nie wiem kiedy zaczął się najazd
przed dwustu laty w grudnia wrześniu może wczoraj o świcie
wszyscy chorują tutaj na zanik poczucia czasu.
(Raport z oblężonego Miasta, ROM 100)
Ostatnie zdanie to więcej niż świadectwo: to diagnoza, odsłonięcie głębokich przyczyn sytuacji. Oczywiście – można je rozumieć jako potwierdzenie trwałości i cykliczności sytuacji okrążenia, zniewolenia, braku perspektyw… Jest jednak znaczenie drugie. Powiada ono, iż istotą doświadczenia historii we wskazanym poprzednio polu czasowym (1956-1982, czy wręcz: 1939-1982) jest, paradoksalnie, poczucie bezhistoryczności. Czy lepiej: wydziedziczenia z historii.
„Zanik poczucia czasu”, który tak dotkliwie odczuwają obrońcy Miasta, oznacza znalezienie się w dziwacznym bezczasie albo: w szczególnym czasie kolistym, w którym to, co jednostkowe, konkretne, ulega zniszczeniu – choć ogólny kształt świata, w który wtłoczona jest ludzka osoba, trwa nie zmieniony. Mówiąc wprost: jest to czas kolektywnej antyutopii, w której jednostka poddana jest miażdżącemu naciskowi zdarzeń i jednocześnie pozbawiona jakiegokolwiek wpływu na ich bieg, a więc postawiona poza historią jako domeną wolnego działania. To rozpoznanie, zgodne z licznymi analizami totalitaryzmu, nie jest jednak punktem dojścia Herberta… Jest raczej momentem wyjściowym jego dociekań, przybierających najczęściej kształt zindywidualizowanych portretów ludzi zniszczonych przez historię…
Pośród portretowanych przez Herberta znaleźć można opętanych ideą i nadmiarem władzy (Boski Klaudiusz)… i jednostki zwiedzione przez Ducha Czasu, okupujące naiwność absurdalną śmiercią w trybach zdarzeń. Tak właśnie jest we wspaniałym wizerunku Izydory Duncan, która „Krótko ale namiętnie […] / pokochała młodziutki Kraj Rad i Lenina”. „Biedaczce pomieszała się utopia z prawdą” – mówi bezwzględnie poeta, świadom, że za takie pomyłki płaci się życiem.
Wydaje się zarazem, iż przyczyn wydziedziczenia i zniszczenia przez historię upatruje Herbert nie tyle w szaleństwach władców i braku świadomości poddanych (choć nieumiejętność myślenia i aksjologicznego rozeznania w rzeczywistości to dla niego grzech wyjątkowo ciężki), ile – w podporządkowaniu rzeczywistości wraz z niewyczerpywalnością jej cech – abstrakcyjnej idei. Jeśli bowiem można się doszukiwać u Herberta jakichś śladów platonizmu – to w każdym razie nie w koncepcji człowieka i filozofii władzy. Tu jest autor Pana Cogito upartym arystotelikiem, wielbiącym to, co konkretne, jednostkowe, różnorodne – i stąd: odrzucającym chłodny świat abstrakcji. Pan Cogito dziękuje w swej Modlitwie za to, iż Bóg stworzył świat „piękny i różny”… Świat ujednolicony budzi w nim obrzydzenie. Dlatego może Damastes, zwany Prokrustesem, „uczony reformator społeczny”, który powiada:
pragnąłem znieść różnicę między tym co wysokie a niskie
ludzkości obrzydliwie różnorodnej pragnąłem dać jeden kształt
nie ustawałem w wysiłkach aby zrównać ludzi
(Damastes z przydomkiem Prokrustes mówi, ROM 60)
– ma u Herberta wszelkie cechy dwudziestowiecznego totalitarysty. Bo chęć odnalezienia „miary doskonałego człowieka” prowadzi zawsze do zniewolenia czy zniszczenia człowieka – takiego, jakim jest… Powtarzam: pierwszym wrogiem jest dla Herberta abstrakcyjna idea, zastępująca rzeczywistość jej utopijnym modelem, a w miejsce konkretnego człowieka stawiająca ludzkość, czyli fikcję bytującą tylko w dziełach filozofów… (Jak łatwo dostrzec, Herbert nie uległ w swym myśleniu ani heglowskiemu ukąszeniu, ani dyskretnemu urokowi diamatu).
Jest przecież jeszcze inny wróg. To Potwór, z którym przyszło się zmierzyć Panu Cogito:
potwór Pana Cogito
pozbawiony jest wymiarów
trudno go opisać
wymyka się definicjom
Gdy chce się go podejść –
przez mgłę
widać tylko
ogromny pysk nicości
(Potwór Pana Cogito, ROM 54)
Potwór Pana Cogito to sprzężony z zanikiem poczucia czasu – zanik poczucia wartości. W świecie bezdziejowym i beznadziejnym (bez-nadziejnym) wszystko staje się jednakowe. Nic nie jest gorsze ani lepsze. Nic nie jest śmieszne ani tragiczne. Wszystkim można grać. Wszystko jest na niby… Ta odmiana nihilizmu, wynikająca ze zniewolenia, jest w swych skutkach groźniejsza niż poddanie się abstrakcji – odbiera bowiem wszelką motywację działania, domyka szczelnie pętlę czasu, zabija możliwość wyjścia z bezhistoryczności do podmiotowego istnienia w historii. Dlatego Pan Cogito, nienawidzący życia na niby, broniący istnienia autentycznego, musi stanąć do walki z Potworem, musi rzucić mu wyzwanie…
4
Droga Herberta, pokazana w Raporcie z oblężonego Miasta, wiedzie od zapisu zdarzeń (a więc: potocznie pojmowanego świadczenia historii), poprzez odnalezienie ich uogólnionego sensu, a więc rozpoznanie konkretnej sytuacji ludzkiej – do świadczenia wartościom, dającym nadzieję wewnętrznego ocalenia od zagrożeń beznadziejności i nihilizmu… Poeta wie, iż dopiero wtedy, gdy odbuduje się świat wartości, można poszukać ponad zgiełkiem zdarzeń – istotnych sensów. Można odkryć przysłonięte piękno świata. Można dokonać każdego wyboru, nawet wyboru powrotu tam, gdzie:
zaorane pole
mordercze wieże strzelnicze
gęste zarośla drutu
bezszelestne
drzwi pancerne
(Pan Cogito – powrót, ROM 22)
Pan Cogito postanawia więc wrócić „na kamienne / łono ojczyzny” – „żeby dać odpowiedź”. Możność dania odpowiedzi, a więc gotowość stanięcia wobec każdej sytuacji, oznacza wewnętrzne poczucie wolności. A to z kolei – może czy powinno się wiązać ze słyszeniem głosu wartości, ze szczególnym nakierowaniem na nie, z nasyceniem nimi własnej egzystencji. Bowiem tylko człowiek wolny wewnętrznie może świadczyć wartościom. I tylko on może pominąć strefy historii i polityki (jako przestrzenie zniewolenia) – i stanąć wobec czasu w jego wymiarze istotnym. Spytać o swoje istnienie wobec czasu danego innym istotom (Pan Cogito a długowieczność), o śmierć (Tren), o wieczność (Do rzeki)… Powiada poeta:
naucz mnie rzeko uporu i trwania
abym zasłużył w ostatniej godzinie
na odpoczynek w cieniu wielkiej delty
w świętym trójkącie początku i końca
(Do rzeki, ROM 16)
Punkt dojścia Herbertowskiej przygody z czasem mieści w sobie sens religijny. Czy znaczy to, iż znalezienie się wobec czasu, danie mu świadectwa i odpowiedzi – jest ostatecznie stanięciem wobec Boga? Być może…
5
Na wezwanie jakich wartości odpowiada Herbert? Jakie wartości stara się zaktualizować zgodnie z ich istotą, z tkwiącym w nich domaganiem się urzeczywistnienia, wprowadzenia w strefę esse? Odpowiedź, przynajmniej zewnętrznie, nie jest skomplikowana. Herbert, jak wielokrotnie wskazywano, jest przeciwnikiem wszelkich przewartościowań wartości, jest świadom niebezpieczeństwa (i jałowości) relatywizmu… Można więc bez przesady powiedzieć, iż poezja, którą tworzy, czerpie swą siłę ze zwrotu w stronę wartości najbardziej fundamentalnych, w stronę aksjologicznych transcendentaliów – prawdy, dobra i piękna. Powiedziawszy to, nie sposób nie zauważyć, że taka postawa jest hic et nunc czymś niezwykle trudnym, wymagającym ogromnego wewnętrznego wysiłku…
Dalej: zwrot w stronę aksjologicznych transcendentaliów wiąże się w Raporcie z (choćby tylko częściowym) nawrotem do starego przekonania o ich tożsamości. W tej koncepcji, ujmującej wartości na płaszczyźnie metafizycznej, nie ma granicy między tym, co estetyczne i etyczne. Stąd bierze się zdanie Pana Cogito o wyobraźni…
„Używał wyobraźni – powiada Herbert o swym bohaterze – do całkiem innych celów / chciał z niej uczynić / narzędzie współczucia”. Trudno o głębsze rozpoznanie zasady rządzącej tą poezją. Współczucie, jego pragnienie albo niemożność, to problem wciąż powracający u autora Raportu, odzywający się tonami bliskimi Rilkego i jego pojęcia współodczuwania. W nim właśnie upatrywać trzeba źródeł, nakazujących dawać świadectwo czasowi i wartościom.
6
Na pytanie o powinności poety „w czasie marnym” odpowiada Herbert w Raporcie równie zdecydowanie jak w sławnym finale Przesłania Pana Cogito. Przy tym: w ponawianym wciąż nakazie świadczenia wartościom dosłyszeć można ostrzej pewien ton. Dotyczy on problemu piękna i trwałości sztuki, problemu, który dla wielu dzisiejszych poetów pozostaje w jawnej opozycji do etycznych powinności słowa.
Herbert powiada, zwracając się do Ryszarda Krynickiego i podkreślając konieczność etycznej opcji:
na chude barki wzięliśmy sprawy publiczne
walkę z tyranią kłamstwem zapisy cierpienia
ale jednocześnie dodaje:
lecz przeciwników – przyznasz – mieliśmy nikczemnie małych
czy warto zatem zniżać świętą mowę
do bełkotu z trybuny do czarnej piany gazet
(Do Ryszarda Krynickiego – list, ROM 30)
To pytanie ma dla Herberta wymiar dramatyczny, może nawet tragiczny. Jest pytaniem o cenę, jaką może zapłacić poezja za dawanie świadectwa prawdzie – pytaniem, którego wagę musi docenić każdy czytelnik polskiej poezji naszego czasu. Poeta musi mówić prawdę o świecie. Poeta nie może rezygnować z piękna. „Uwierzyliśmy zbyt łatwo że piękno nie ocala…” – mówi Herbert do Krynickiego. Oczywiście: piękno w wymiarze metafizycznym, tożsame z dobrem. Piękno związane z jednością i różnorodnością świata, związane z samym istnieniem i jego pomnażaniem… Takiemu pięknu pozostaje Herbert wierny.
W poezji autora Raportu połączenie prawdy i piękna, świadectwa i poezji – zdaje się faktem. Poza świadectwem ukazuje Herbert coś istotnego, pozwalającego pominąć czarną pianę gazet. Pozostaje pytanie, które każdy musi zwrócić do samego siebie: czy potrafię podjąć wyzwanie zawarte w głosie poety, czy zdołam świadczyć wartościom i znieść tragizm tkwiący w ich zagrożeniu, czy umiem być tak wolny w czasie i wobec czasu jak Pan Cogito, jak Zbigniew Herbert? Ten, kto potrafi odpowiedzieć na te pytania, bliższy będzie ocalającego przeżycia czasu.
grudzień 1983
Pierwodruk: „Arka” nr 6 (1984). Cyt. za: Poznawanie Herberta, Wybór i wstęp Andrzej Franaszek, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1998.