W poezji Zbigniewa Herberta z politycznym zaangażowaniem, z kulturową czy historiozoficzną refleksją, łączyła się perspektywa filozoficzna i metafizyczny niepokój. A także szczególna postawa współodczuwania, czułości wobec świata i ludzi.

 ANDRZEJ FRANASZEK

1

Dorobek poetycki Zbigniewa Herberta tworzy dziewięć tomów: od debiutanckiej Struny światła z roku 1956, po opublikowany w roku 1998, roku śmierci poety, Epilog burzy. Ponad cztery dekady twórczości w kanonicznym wydaniu Wierszy zebranych z roku 2008 zajmują osiemset stron. Gdy czytać je powoli, zaznaczając ważne dla nas utwory na przykład żółtymi karteczkami, wkrótce w rękach trzymać będziemy już nie książkę, ale małe słońce, pryzmat, w którym każdy uproszczony sąd krytyka czy historyka literatury rozbija się na setki barwnych odcieni, oddających nieskończoność poetyckiego świata. Nie sposób opisać ich wszystkich.

2

Zapewne najbardziej znany jest Herbert jako poeta moralnego napomnienia i społecznego zaangażowania. Pisarz wydawany w podziemiu, przepisywany nocami przez swych czytelników, recytowany w kościołach podczas patriotycznych spotkań w czasie stanu wojennego, pisarz skoncentrowany na refleksji etycznej i sensach bezpośrednio związanych z powojenną polską historią. Zapisujący w mistrzowski sposób stan społecznego ducha, wyznaczający postawy sprzeciwu, niezgody na zniewolenie, przypominający o niezbywalnej ludzkiej godności, wyższej ponad polityczny konformizm, przymus, przemoc. Herbert-autor takich wierszy jak Raport z oblężonego Miasta, Potęga smaku czy słynne Przesłanie Pana Cogito z cytowanym tysiące razy zakończeniem „Bądź wierny Idź” i mocnymi słowami:

Idź dokąd poszli tamci do kresu
po złote runo nicości twoją ostatnią nagrodę

idź wyprostowany wśród tych co na kolanach
wśród odwróconych plecami i obalonych w proch

ocalałeś nie po to aby żyć
masz mało czasu trzeba dać świadectwo

bądź odważny gdy rozum zawodzi bądź odważny
w ostatecznym rachunku jedynie to się liczy

a Gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych

niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy – oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys

i nie przebaczaj zaiste nie w twojej mocy
przebaczać w imieniu tych których zdradzono o świcie

3

A przecież jest to pasmo – podkreślmy: głęboko umotywowane etycznie, niedające się sprowadzić do doraźnego komentarza politycznego – ważną, ale jednak tylko cząstką poetyckiego Herbertowskiego mikrokosmosu. Inna z nich to wizerunek „klasyka”, jawnie, na przekór powojennemu nihilizmowi, odwołującego się do tradycji antycznej, cytującego mity i imiona greckich bogów. Ten sztafaż, po części zresztą używany przez poetę z powodów cenzuralnych, był zarówno źródłem stosunkowo łatwego kontaktu, jaki z jego poezją mogli nawiązać czytelnicy innych niż polskie tradycji i języków, jak też wielu interpretacyjnych nieporozumień. W swoim – bardzo umownym – klasycyzmie nigdy bowiem nie był Herbert „eskapistą”, nie zamykał się w muzeum dawnych form i wyobrażeń o świecie. Jego bohaterowie konfrontowani byli ze współczesnymi doświadczeniami, historia zaś nie była dla nich ucieczką, ale raczej komentarzem do teraźniejszości. Od kulturowego antykwaryzmu i wszelkiego pięknoduchostwa poeta jednoznacznie się dystansował, choćby zapisując ironiczne słowa prozy poetyckiej Klasyk: „Wielkie drewniane ucho zatkane watą i nudziarstwami Cycerona. Wielki stylista – mówią wszyscy. Nikt już dzisiaj takich długich zdań nie pisze. I co za erudycja. W kamieniu nawet umie czytać. Tylko nigdy nie domyśli się, że żyłki marmuru w termach Dioklecjana to są pęknięte naczynia krwionośne niewolników z kamieniołomów”.

4

„Krytycznoliteracki portret Zbigniewa Herberta zmienia się jak na obrotowej scenie. Najpierw był klasyk, dostojnie udrapowany w antyczną togę, pełen umiaru i dystansu spadkobierca tradycji śródziemnomorskiej. Później reprezentant pokolenia AK, duchowy patron opozycji. Teraz nadszedł czas dla »Herberta metafizycznego«. Gdzieś pod drodze mignęła twarz »barbarzyńcy w ogrodzie«, stoika, ironisty, piewcy konkretu, gracza… Ulegał aż tak wielkim metamorfozom? Raczej – przesuwające się po jego postaci światła historii wydobywały z niej coraz to inne, przedtem pozostające w cieniu rysy” – pisał jeden z krytyków w latach 90. I rzeczywiście, już dwie dekady wcześniej sam pisarz wyraźnie bronił swego dzieła przed sprowadzeniem go do zbyt płaskiego komunikatu, wyraźnie deklarując: „sferą działalności poety […] nie jest współczesność, przez którą rozumiem aktualny stan wiedzy społeczno-politycznej i naukowej – ale rzeczywistość, uparty dialog człowieka z otaczającą go rzeczywistością konkretną, z tym stołkiem, z tym bliźnim, z tą porą dnia, kultywowanie zanikającej umiejętności kontemplacji”.

Tak więc z politycznym zaangażowaniem, z kulturową czy historiozoficzną refleksją, łączyła się w jego dziele perspektywa filozoficzna i metafizyczny niepokój. A wreszcie: szczególna postawa współodczuwania, czułości wobec świata i ludzi, czułość pozbawiona naiwności, zgadzająca się na klęski i rozczarowania. Świadomość naszej kruchości, poznanie cierpienia własną skórą, solidarność z ludzkim losem. A jednocześnie zdolność poświadczania wartości, wierność – nawet za cenę najwyższą – temu, co niepochwytne, duchowe, co wynosi nas ponad porządek biologii i fizyki. Męstwo, które nie staje się fanatyzmem, nie traci z pola widzenia drugiego człowieka, nie przestaje kwestionować własnej nieskazitelności.

5

Tę Herbertowską tajemnicę, unikalne połączenie zdrowego rozsądku, dystansu, ironii, hartu i czułości, można też dosłyszeć w głosie poety, gdy słucha się jego nagrań własnych wierszy. Herbert zwracał się do swoich czytelników językiem aspirującym do jak największej komunikatywności, nieledwie przezroczystości, do tego, by – jak sam mówił – „słowo było oknem otwartym na rzeczywistość”. Oczywiście nie można powiedzieć, że jest to język pozbawiony poetyckich chwytów, wyrafinowanej konstrukcji, przede wszystkim spiętrzonych warstw ironii. Nie sposób też zapomnieć o Herbertowskim arcydzielnym dokonaniu, jakim było stworzenie postaci Pana Cogito, pozwalającego poecie znacznie wzbogacić głębokość i komplikację sensów niesionych przez poświęcone temu bohaterowi utwory. Wiersz Herberta nigdy jednak nie chce zadziwiać samym sobą, epatować „poetyckością”. Stara się umożliwić porozumienie między poetą a jego czytelnikiem. Sztuka – myślał autor Studium przedmiotu – winna być dialogiem z odbiorcą, nie może ograniczyć się do ekspresji duszy artysty, zwłaszcza do jego użalania się nad sobą. O tym, co grozi, gdy tak się jednak stanie, czytaliśmy w wierszu Dlaczego klasycy:

jeśli tematem sztuki
będzie dzbanek rozbity
mała rozbita dusza
z wielkim żalem nad sobą

to co po nas zostanie
będzie jak płacz kochanków
w małym brudnym hotelu
kiedy świtają tapety.

Sztuka nie może więc być celem jedynym. Herbert cenił dzieła, które nie są tylko zapisem indywidualnych emocji, ale poświadczają istnienie widzialnego, ponadjednostkowego świata, przymnażają istnienia. Nie przypadkiem poświęcił książkę malarstwu holenderskiemu, pejzażom i martwym naturom, które zapisywały świat.

Sympatia dla martwej natury kryje w sobie miłość tego, co materialne i zmysłowe. Herbertowi nieobcy był ekstatyczny zachwyt nad światem, który jest tak piękny, że aż przerażający. Jego poetyccy bohaterowie, rozmyślając o abstrakcyjnych ideach i niebiańskich perspektywach, zawsze wybierali ostatecznie ziemskość, dotykalność, cielesność, doczesność. Pan Cogito przyjął „chrzest ziemi”, jego chwilowe dążenia do „myśli czystej” były szczęśliwie skazane na niepowodzenie, proces redukcji zmysłowych doznań, odchodzenia, zapominania prowadził go nie w boską jasność, ale w zimną pustkę, „serce rzeczy / martwą gwiazdę / czarną kroplę nieskończoności”, bohaterowie znakomitej Modlitwy starców prosili zaś Boga: „przemień nas w psy niebieskie / kundle o zmierzwionej sierści / ćmy o szarej twarzy / zagasłe oczy żwiru / ale nie daj / aby pożarł nas / nienasycony mrok twoich ołtarzy / powiedz tylko to jedno / że potem wrócimy”. Tę miłość do świata najpiękniej chyba poświadcza Modlitwa Pana Cogito – podróżnika:

Panie
dziękuję Ci że stworzyłeś świat piękny i bardzo różny[…] – że nocą w Tarquinii leżałem na placu przy studni i spiż
rozkołysany obwieszczał z wieży Twój gniew lub wybaczenie

a mały osioł na wyspie Korkyra śpiewał mi ze swoich
niepojętych miechów płuc melancholię krajobrazu

i w brzydkim mieście Manchester odkryłem ludzi dobrych
i rozumnych

natura powtarzała swoje mądre tautologie: las był lasem
morze morzem skała skałą

gwiazdy krążyły i było jak być powinno – Iovis omnia plena[…] – proszę Cię żebyś wynagrodził siwego staruszka który nie
proszony przyniósł mi owoce ze swego ogrodu na spalonej
słońcem ojczystej wyspie syna Laertesa

a także Miss Helen z mglistej wysepki Mull na Hebrydach
za to że przyjęła mnie po grecku i prosiła żeby w nocy
zostawić w oknie wychodzącym na Holy Iona
zapaloną lampę aby światła ziemi pozdrawiały się[…] dziękuję Ci Panie że stworzyłeś świat piękny i różny

a jeśli jest to Twoje uwodzenie jestem uwiedziony na zawsze
i bez wybaczenia

Świat budzi miłość i dlatego, że to, co dotykalne – kamień, kapitel jońskiej kolumny – nie kłamie, jest zawsze sobą, czystym istnieniem. Kłamie dopiero człowiek, wznoszący intelektualne konstrukcje, nieraz po to, by zasłonić bolesną bądź trywialną prawdę. Nie przypadkiem zło Herbertowi „jawiło się zawsze jako zło ucieleśnione – zawsze z ludzką twarzą”.

6

Język przejrzysty to także dowód uznania czytelnika za partnera dialogu, a więc w gruncie rzeczy szacunek dla ludzkiej osoby. Pierwszy utwór pierwszego tomu poety to wiersz Dwie krople, w którym szaleństwu wojny przeciwstawiona zostaje krucha międzyludzka więź, zatopienie w sobie kobiety i mężczyzny. Choć w twórczości Herberta nie brak fragmentów mówiących, iż jesteśmy zamknięci w granicach „ja”, do końca możemy zrozumieć jedynie siebie, jednocześnie zawsze pozostaje nadzieja, że czasem, w niezwykle rzadkich chwilach, granice skóry mogą otworzyć się i dane nam będzie poczucie łączności, współodczuwania z innym. Może najpełniej te spotkania ukazane zostały w Przysiędze:

Nie zapomnę was nigdy panny damy – przelotne –
nagle dojrzane w tłumie na schodach bazarze w labiryncie metra
z okien pojazdów[…] Nie zapomnę was nigdy – czyste źródło radości – żyłem także
dzięki waszym sarnim oczom – ustom nie moim
smagłym rękom które przebierały pieszczotliwie srebrne ryby[…] powtarzam w wiernej pamięci
niezmienne mistyczne twarze bez imienia

Szacunek dla niepowtarzalności człowieka stoi też u podstaw wierności, niesłychanie mocno wyznaczającej horyzont myślenia Herberta. W jego dziele systematycznie, do ostatniego tomu, pojawiają się wiersze poświęcone zmarłym, odchodzącym, zapomnianym. Aby zachować godność – mówi nam poeta – mamy obowiązek pamiętać, nie pozwolić, by bliscy, rówieśnicy, rodacy ginący na wojnie, w Powstaniu, wywiezieni, zamordowani przez polityczną policję odeszli w niepamięć. Wtedy bowiem wrogowie zatryumfują ostatecznie.

Gest miał konkretny adres, gdy totalitaryzmy różnych kolorów starały się o całkowite wykorzenienie z pamięci swoich przeciwników, ale jest on też fundamentalnie ludzki. Skoro wydani jesteśmy śmierci, skoro czas jest dla nas nieubłaganym oprawcą, jakąś ułomną formą przeciwstawienia się mu jest właśnie pamięć. Pamięć, która ocala, przechowuje cień istnienia. Pamięć o zmarłych, czułość im okazywana, garść piasku, którym posypuje się zwłoki, gliniany garnek z pożywieniem, wsuwany do grobu, zapalanie zniczy w Zaduszki – potwierdzają człowieczeństwo. W ostatecznym rachunku chodzi o to, by nie zgodzić się, iż martwe ciało jest jedynie przedmiotem. Kiedy w umarłym nie dostrzegamy już świętości, blisko do tego, by i w żywych ujrzeć zbiorowisko rzeczy. Tak więc „jesteśmy mimo wszystko / stróżami naszych braci”, dzięki nam niepewnie, ale uporczywie istnieją oni na granicy, spoza której przywołuje ich nasze współczucie.

7

Pamięć o zmarłych to wreszcie forma religii. Religijność poezji Herberta nigdy nie była łatwa do zamknięcia w jednoznacznej formule. Gdy jedni dostrzegali tu chrześcijańską miłość bliźniego, dla innych niebo Pana Cogito było puste, jego zaś twórca w gronie „pisarzy wydziedziczonych” sąsiadował z Philipem Larkinem. Dodajmy: Larkinem, którego sam bardzo cenił.

Nie osiągniemy nigdy pewności – zresztą: jakim uroszczeniem byłoby pewności tej żądać. Bardziej rzymski niż katolik – jak sam o sobie żartował? Kto wie, w końcu rzeczywiście starał się szukać nici, tkać sploty między intuicjami antycznymi i chrześcijańskimi, w Królu mrówek ukazując Dionizosa, który dobrowolnie wydaje się na mękę i płacze jak Jezus w Ogrodzie Oliwnym. W swojej twórczości autor Epilogu burzy niewątpliwie zbliżał się do Boga, jednak dialog nigdy nie przychodził mu łatwo. Zbyt bolesna może była pamięć o niezasłużonym cierpieniu niewinnych i sprawiedliwych. Zbyt trudna do przyjęcia droga Jezusa – złożenie z siebie ofiary, dobrowolne oddanie we władzę oprawców. Czasem Bóg jawił się jako złowrogi Demiurg, czasem pojawiał się jedynie cień fascynującej, choć trudnej do przyjęcia postaci Nazareńczyka. Czasem wreszcie sfera sacrum budziła lęk, jawiąc się jako radykalnie nieludzka, zaprzeczająca wszystkiemu, co składa się na ziemską, materialną egzystencję. Miłość widzialnego świata, przywiązanie do „tu i teraz” sprawia, że jego straty nie mogą wynagrodzić żadne niebiańskie obietnice.

Niezbyt liczne są utwory zwracające się bezpośrednio do Boga. Wczesne De profundis i Usta proszą. Modlitwa Pana Cogito – podróżnika, w której Bóg jest jednak przede wszystkim stwórcą tego, iskrzącego się barwami świata. Niejednoznaczne wiersze Pan Cogito opowiada o kuszeniu Spinozy, Na marginesie procesu, Rozmyślania o ojcu, Rozmyślania Pana Cogito o odkupieniu, Domysły na temat Barabasza… W tych wszystkich wątpliwościach, bolesnych rozmowach, wadzeniach się z Bogiem był jednak Herbert z całą pewnością pisarzem, dla którego Bóg nie jest pustym słowem, pojęciem, którym można żonglować. Niepewność, wątpliwość, pasja przynosiły rezultaty bardziej przejmujące od łatwych deklaracji.

Uzurpacją jest domyślanie się, jak Herbertowska rozmowa z Bogiem przebiegała w ostatnich latach życia. Wtedy, gdy otwarcie wyznawał: „Od paru lat / śmierć / przechadza się po głowie / tam i z powrotem // jak niespokojny aktor / wahający się spiskowiec / jak strażnik więzienia // jaka będzie / owa chwila ostatnia”, gdy wyraźnie ukazywał zmierzanie do kresu, gest zamknięcia, ostateczne zatrzaskiwanie drzwi. Jeśli wcześniej Pan Cogito odwiedzał leżącego w szpitalu mężczyznę, który wkrótce odchodził, stawał się „nieprzenikniony / z węzełkiem zgrzebnej tajemnicy / u wrót doliny”; to w jednym z utworów Epilogu burzy mówi do nas w pierwszej osobie, sam jest tym, komu poprawia się poduszkę i podaje lekarstwa, nieprzenikniony, samotnie wkraczający na ostateczną ścieżkę.

Z pisanego właśnie wtedy cyklu Brewiarzy można przecież wnioskować, że Staremu Poecie było dane zaznać spokoju, choć może był on okupiony koniecznością pogodzenia się. Z tym, że życie własne i losy świata układają się inaczej, niż powinny. Z tym, że jest się trwale naznaczony niedoskonałością, nie sposób wyjść poza „porwane akordy // źle zestawione kolory i słowa”.

8

A przecież całym swym dziełem Herbert przekraczał „porwane akordy”. Kolejnymi wierszami wypowiadał zdanie „rozpięte jak tęcza”, o które prosił w innym z Brewiarzy. Zdanie

rozległe tak by w każdym z nich znalazło się lustrzane
odbicie katedry, wielkie oratorium, tryptyk
a także zwierzęta
potężne i małe, dworce kolejowe, serce przepełnione żalem
przepaście skalne i bruzdę losów w dłoni

Takim zdaniem stała się jego twórczość, ukazująca doświadczenie człowieka, który w swoim życiu połączył ekstatyczne zachwycenie pięknem świata z udręczeniem, pełnym poznaniem bólu w różnych jego wcieleniach, ironię i autoironię, humor i sarkazm z całkowitą powagą, szacunek dla tradycji ogólnoludzkiej i polskiej z krytycznym się jej przyglądaniem, umiar i pasję… Wykraczała ona poza wszelkie przypisywane jej regiony, ogarniając świat. A wraz z nim i nas – jego czytelników.